Kupcem być – to takie proste
Interesuje was średniowiecze? Lubicie gry ekonomiczne? Nawet wśród prostych flashówek szukacie takich, które pozwolą wam cokolwiek kupować, sprzedawać, rozwijać? Jeśli odpowiedzieliście twierdząco na te pytania, to może wam się wydawać, że „Patrician IV” jest dla was idealną pozycją. Mnie się tak zdawało, gdy sięgałem po produkcję programistów z Kalypso. I trwałem w tym przekonaniu przez pierwsze kilkanaście godzin rozgrywki.
Zanim jednak przejdę do sedna, warto wspomnieć, że „Patrician IV” ukazał się w Polsce dopiero rok po światowej premierze (choć trzeba dodać, że od razu w pakiecie z dodatkiem „Narodziny dynastii”). Nie wiem, dlaczego tak się stało. Wiem za to, że przez ten czas na pewno nie pracowano zbyt dużo nad polonizacją. Publikacja „Patriciana” przed rokiem mogłaby wpłynąć na sprzedaż, ale na pewno nie zmieniłaby tego, jak tę grę postrzegam.
Przejdźmy do samej rozgrywki. Początek jest trudny i wciągający. Handluje się niewielką ilością towarów, ciągle brakuje pieniędzy, nie możemy stawiać manufaktur i niczego produkować. Zanim dojdziemy w Lidze Hanzeatyckiej do prawdziwej potęgi, będziemy musieli pokonać najniższe szczeble kupieckiej „kariery”. To zresztą nasze najtrudniejsze zadanie. Opowieść – bo „Patrician” wtłoczony jest w dość skąpe ramy narracyjne – rozpoczyna się w 1370 roku w Lubece, czyli kilkanaście lat po pierwszym zjeździe członków Hanzy. Dostajemy do dyspozycji jeden statek i nawet w rodzinnym mieście jesteśmy niemal anonimowi. Dopiero po pewnym czasie możemy budować manufaktury, a dość długo zajmuje osiągnięcie pozycji, pozwalającej np. na wysyłanie ekspedycji w rejon Morza Śródziemnego (co umożliwia z kolei sprowadzanie wina i, przede wszystkim, przypraw, czyli towarów niemal niedostępnych na północy Europy).
Przyjemność z rozgrywki jest, niestety, odwrotnie proporcjonalna do jej długości. Jedyna trudność to przyswojenie sobie mechaniki i zorientowanie się, co produkują miasta. Czynności, które wykonujemy, szybko zaczynają być schematyczne, a jeśli zmonopolizujemy parę gałęzi produkcji, to właściwie nie musimy nic robić, żeby zarabiać. Niemal każdy szlak handlowy, który wyznaczymy, przyniesie zysk, a jeśli będziemy planować transakcje sami (tak się robi przy małej ilości towarów, na początku gry), to nie ma możliwości, żebyśmy się nie bogacili. W późniejszej fazie gry dochodzą do tego dobrze płatne misje. W kampanii emocje kończą się mniej więcej wówczas, gdy udaje się nam objąć urząd starosty (co z kolei pozwala nam zostać burmistrzem Lubeki). Droga od starosty do aldermana (przewodniczącego Hanzy) jest już dość prosta. Potem możemy zarządzać całym związkiem, tylko po co, skoro jesteśmy już najbardziej popularni i mamy najwięcej pieniędzy? Niby można prowadzić badania naukowe, budować większe statki, zakładać nowe miasta, ale ma to sens mniej więcej taki, jak gra w „Cywilizację II”, kiedy podbiło się cały świat albo gdy nasz statek dotarł na Alpha Centauri.
Wady można, niestety (mówię „niestety”, ponieważ bardzo zachęcił mnie początek), mnożyć. Jeśli ktoś przykłada dużą wagę do grafiki, po uruchomieniu gry pomyśli, że znalazł się gdzieś w zamierzchłych czasach drugiego „Age of Empires” (porównanie z „Cywilizacją II” byłoby jednak dla „Patriciana” krzywdzące, choć jeśli pamiętacie radę z „Cywilizacji”, odnajdziecie tutaj coś podobnego w postaci „gadających głów” rywali i doradcy). Trudno też znaleźć niektóre opcje, np. bardzo długo nie potrafiłem transportować wyprodukowanych w moich manufakturach towarów bezpośrednio na własne statki. Musiałem je najpierw sprzedawać w mieście, a dopiero potem odkupywać. Możliwe, że to mój błąd, ale nie ma na ten temat ani słowa w poradnikach dostępnych w grze ani w instrukcji (w trakcie kampanii możemy obejrzeć filmiki ze wskazówkami, choć im dłużej gramy, tym porad mniej). Kosztowało mnie to z pewnością dobrych kilkadziesiąt tysięcy dukatów.
Wiele można zarzucić również SI, bowiem nie stanowi ona zbyt trudnej konkurencji, a także średniowiecznym realiom, które pełnią raczej rolę sztafażu niż są próbą odzwierciedlenia rzeczywistości „wieków średnich”. Wszystkie miasta w „Patrician IV” są niemal takie same, różnice dotyczą tylko wielkości i wytwarzanych towarów (np. jednym z głównych towarów, które produkuje się w Lubece, są konopie). Gra w trybie swobodnym właściwie niczym nie różni się od kampanii. Poruszamy się – ze względu na temat, a więc Hanzę, trudno byłoby tego uniknąć – cały czas po tej samej mapie, tyle że możemy wybrać poziom trudności i rodzinne miasto. Trafiają się tutaj co prawda zdarzenia losowe (głód, zaraza, piraci, lokalni władcy), ale brakuje morskich katastrof (statki się jedynie psują). O trybie multiplayer nie wspominam, bo… nie istnieje. Tak więc kiedy już przejdziemy kampanię, możemy spokojnie odłożyć grę na półkę.
Jednak dopóki nie oswoimy się ze światem kupców, czerpiemy dużą przyjemność z gry. Ścieżka dźwiękowa nie przeszkadza, bitwy morskie, choć nieskomplikowane, są miłym urozmaiceniem. Zdarzają się również zabawne momenty w rozgrywce, jak nasze zaloty: musimy wówczas dostarczyć określone towary na wesele, a w zamian za to dostajemy małżonkę z posagiem.
Z produkcją programistów z Kalypso jest jak z filmem, który świetnie się zaczyna, sprawia trochę przyjemności, ale pozostawia z uczuciem niedosytu i rozczarowania. To gra, w którą warto zagrać, choć tylko raz. Pozwala posiąść w łatwy sposób wielki kapitał, ale jeśli wasz kapitał jest skromny, lepiej zainwestować w inną pozycję tego typu (np. z cyklu „Anno”). Trzymając się słownika ekonomicznego, można by nową odsłonę „Patriciana” zaliczyć do niższej klasy średniej.
Krzysztof Cieślik
Gra otrzymała klasyfikację PEGI 12. Nie jestem pewien, czy każdy dwunastolatek sobie z nią poradzi.
11 września o godz. 0:11 63671
Potwierdzam. Skusiłem się na PIV z sentymentu jakiś czas temu, ale satysfakcja średnia. Nie wiem dlaczego, tzn. mogę tylko przypuszczać, ale z całej tej serii najlepiej grało mi się w trójkę.