W tył zwrot!
Obniżanie standardów jest powszechnie znanym zjawiskiem, a wszystko co nowe, zdaniem malkontentów często nie zasługuje na uwagę. Nawet na małą chwilę uwagi, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście ma się rację. Przecież z definicji kiedyś było lepiej, a teraz wszystko jest gorsze. Postawa ta nie jest też obca środowisku graczy. Wszystkim tym którzy sądzą, że kiedyś to były gry, a nie to co dzisiaj, polecam zagrać w Lost Planet 2. Tytuł, który oparł się ewolucji elektronicznej rozrywki.
Lost Planet 2 wywiera kolosalne wrażenie przy pierwszym, dość pobieżnym kontakcie. Akcja gry szybko przenosi się ze znanych z poprzedniej części zaśnieżonych zakątków planety Eden do bujnej i stylowo zaprojektowanej dżungli. Potem lądujemy w bazach przypominających połączenie świata Killzone’a z Machinarium. Jest też pustynia, futurystyczne miasto, podwodne głębiny, a nawet stacja kosmiczna. Problem polega jednak na tym, że zróżnicowanie lokacji nijak nie wpływa na rozgrywkę. Ta niezależnie od otoczenia zawsze polega na tym samym – bieganiu przed siebie i strzelaniu.
Programiści Capcom ignorując najpopularniejsze trendy ostatnich lat stworzyli prostą jak kij grę, pozbawioną wszelkich dodatków. Nie ma w niej quick time events urozmaicających rozgrywkę. Nie ma absolutnie żadnego zróżnicowania misji, które opierają się o ten sam schemat – należy dobiec do wyznaczonego celu i wcisnąć na padzie „kółko”. W zależności od kontekstu, działanie to wywołuje różne skutki – raz otwiera jakieś drzwi, raz zamyka; czasem wysadza w powietrze cel, najczęściej służy jednak za checkpoint. Nie pokuszono się o tzw. misje skradankowe, a jednym i naprawdę trafionym pomysłem jest możliwość zasiadania ze sterami futurystycznych Mechów. Zmienia się wówczas kaliber broni, ale nie sposób rozgrywki. Ta nadal polega na parciu naprzód. Liniowe i powtarzalne do bólu kolejne odsłony Call of Duty przy Lost planet 2 są szczytem innowacyjności i wdzięku.
Sięgając po strzelaninę TPP nie wymagam od niej głębokiej fabuły, a jedynie w miarę logicznego uzasadnienia prezentowanych na ekranie wydarzeń i dopracowanej mechaniki. Trzeba przyznać, że tej ostatniej nie można nic zarzucić, poza wręcz ordynarną prostotą. Brak możliwości przylegania do ścian, wymogu bardziej taktycznego myślenia i potrzeby doboru broni do przeciwników stawia Lost Planet 2 na równi z niskobudżetowymi strzelaninami z poprzedniej generacji konsol. Blado wypada także warstwa fabularna, choć to nie jest zaskoczeniem – twórcy Resident Evil słyną z płytkości tworzonych scenariuszy. Nie inaczej jest tym razem. Wcielając się w paru bohaterów bierzemy udział w bliźniaczo podobnych misjach, narracja jednak jest tu żadna, a obrazu klęski dopełnia poszatkowanie rozgrywki na maksymalnie kilkunastominutowe części.
Zabieg ten jest spowodowany w zamyśle twórców największą innowacją gry, czyli możliwością kooperacji aż czwórki graczy. Na pośrednictwem PlayStation Network i Xbox Live można wspólnie pokonywać kolejne poziomy, co brzmi fajnie, ale tylko w teorii. Nie pokuszono się bowiem o niemal żadną interakcję pomiędzy bohaterami, każdy robi swoje niezależnie od towarzyszy. Właściwie gdyby nie trochę skuteczniejsze strzelanie i szybsze przechodzenie poziomów, ciężko byłoby się zorientować czy gramy z żywym graczem siedzącym po drugiej stronie kabla, czy może zlepkiem pikseli kierowanym przez konsolę. Dużo ciekawszy jest tryb kooperacji w Modern Warfare 2, będący dodatkiem, a nie rdzeniem rozgrywki, tak jak w Lost Planet 2.
Na przestrzeni ostatnich pięciu akapitów podkreśliłem słabość Lost Planet 2, dlaczego więc w tytuł otrzymał „aż” 40 procent? Wszystko za sprawą odwzorowania wirtualnego świata, zróżnicowanym przeciwnikom i bardzo ładnemu wykonaniu. Gra działa na tym samym silniku co Resident Evil 5, od strony technicznej nie można jej więc nic zarzucić. Oprawa w połączeniu z przytoczonymi wyżej lokacjami tworzy przekonywujący, choć jak się okazuje, nudny świat. Jedynym urozmaiceniem są tzw. Arkidy, mniejsze i większe stwory, które trzeba eliminować strzelaniem w pomarańczowe miejsca na ich ciele. Motyw ten pojawił się w pierwszej części, został też zapożyczony przez konkurencyjne strzelaniny. Tutaj nadal spisuje się dobrze, zwłaszcza, że momentami przyjmują one naprawdę imponujące rozmiary. Niech za przykład posłuży mieszkający na pustyni potwór wielkości wieżowca, do którego strzelamy z ogromnego kolejowego działa. W przeciwieństwie do poprzedniej części, tutaj częściej walczymy z ludźmi, co nie było do końca trafnym rozwiązaniem, bo wszystkie starcia wyglądają tak samo.
Z zadziwiającą ignorancją odwzorowano model poruszania się w wodzie i kosmicznej przestrzeni. Po dnie kilku dostępnych zbiorników można biegać jak po suchym lądzie. Tylko skoki skutkują większą bezwładnością, co o dziwo skopiowano również w kosmosie (sic!). Po oderwaniu się od podłoża postać po jakimś czasie zaczyna opadać, tak jakby w przestrzeni działała grawitacja. Na znane jeszcze z Gwiezdnych Wojen eksplozje wszyscy przymykają oczy i stawiają na efektowność kosztem przewiązania do realizmu. Uproszczenia z Lost Planet 2 są jednak nie do przełknięcia. W grze znajduje się też charakterystyczna linka, jednak to Just Cause 2 pokazało, jak to niepozorne narządzie można wykorzystać. Japończycy mogliby się od szwedzkiego studia jeszcze wiele nauczyć.
W Lost Planet 2 nie da się grać dłużej niż kilkanaście minut. Wkradająca się monotonia odpycha od konsoli, co stawia grę na równi z Prince of Persia z 2008 roku. Platformówka Ubisoftu też była bardzo ładna, zachwycała kolorowym światem, ale nudziła się z zadziwiająca prędkością. Księcia Persji skończyłem pierwszego stycznia zeszłego roku, gdy po hucznej zabawie sylwestrowej nie byłem w stanie wykrzesać z siebie energii na cokolwiek ambitniejszego. W Lost Planet 2 na początku z ciekawości, a potem na potrzeby niniejszej recenzji, przeszedłem pięć z sześciu dostępnych misji. Reszta musi poczekać do następnego posylwestrowego poranka. Niech mi ktoś teraz powie, że kiedyś gry były lepsze. Prosta, archaiczna mechanika nawet w najładniejszym wydaniu nie ma dzisiaj racji bytu, a Lost Planet 2 jest tego najlepszym przykładem.
Paweł Olszewski
Ocena: 40%
Zalety: Bardzo ładna oprawa i sugestywny, futurystyczny świat.
Wady: Archaiczna mechanika gry, powtarzalność misji, szybko wkradająca się nuda.
Dla rodziców: PEGI 16+.
Wymagania sprzetowe gry Lost Planet 2: Procesor Core 2 Duo lub Athlon x2, 1 GB pamięci RAM, karta grafiki 256 MB RAM, 13 GB wolnej przestrzeni na dysku.