MOZOLNY MARSZ
„Warhammer: Mark of Chaos” to gra, która rozczarowała nie tylko wielu fanów popularnego systemu gier bitewnych i fabularnych bazującym na tytułowym uniwersum, ale także wielbicieli RTSów. Dlatego była nadzieja, że twórcy wyciągną wnioski przed rozpoczęciem prac nad dodatkiem. Nie wyciągnęli.
Wojna nie ma końca. Legiony Chaosu co prawda zostały zatrzymane, lecz jeszcze jest za wcześnie by świętować triumf.
Podczas gdy sojusz ludzi, krasnoludów i elfów wysokiego rodu próbuje zepchnąć hordę czcicieli mrocznych bóstw poza granice Imperium, na pograniczu pojawia się nowe zagrożenie. Tym razem ma nadejść zielony potop orków i goblinów dowodzonych przez potężnego Gorbasha.
Wódz ten to postać wyjątkowa, gdyż zobaczył więcej świata niż przeciętny przedstawiciel jego rasy. Za młodu wzięty w niewolę podczas jednego z rajdów mrocznych elfów, był gladiatorem walczącym ku uciesze tamtejszej, zdegenerowanej szlachty. Gdy stał się potężnym wojownikiem, został uwolniony przez (używając poprawnie politycznego języka) czarnoksiężniczkę o imieniu Lilaeth, która następnie odesłała swego niewolnika do Starego Świata z zadaniem zebrania wielkiej armii goblinów.
Screen z gry Warhammer: Mark of Chaos
Przy takim tle fabularnym trzeba przyznać, że dodatek „Battle March” może się wydawać obiecujący ze względu na nową, nietypową kampanię oferującą „sojusz” goblinoidów i mrocznych elfów. Fani zapewne szybko się zorientują, że historia jest przewidywalna, choć przyjemna i nie uświadczy się w niej merytorycznych błędów. Niestety przy prezentowanej mechanice gry wiele osób może nie dotrwać do satysfakcjonującego finału. Dlaczego? Już wyjaśniam.
W podstawowej wersji gry najbardziej nieudanym elementem były bitwy. Pozbawione dynamiki, dramatyzmu, ze „sztywnymi” oddziałami (tzn. w momencie starcia dwóch regimentów walczy pierwszy rząd, a reszta czeka w kolejce), w większości misji ograniczone do wybijania wszystkiego co się rusza, nie wspominając już o żenującym poziomie AI i źle zbalansowanych jednostkach. Co z tym zrobił węgierski Black Hole Games? Nic. Nawet nie dodano aktywnej pauzy, dzięki której można by próbować zastosowania rozwiązań taktycznych, zamiast tylko testować swoją zręczność.
Screen z gry Warhammer: Mark of Chaos
W zasadzie jedyną zmianą (wprowadzoną już z resztą w jednej z łatek do podstawowej wersji gry) jest obecność friendly fire. Zatem przepisem na sukces nie będzie już taktyka użycia kilku oddziałów strzeleckich, machiny wojennej i ubezpieczającego oddziału siepaczy. Teraz podstawową taktyką jest zaznaczenie wszystkich oddziałów i rzucenie ich w wir walki. Sukces gwarantowany a przy okazji w stylu bardzo orkowym. Za to odebrano grze misje w stylu RPG, w których sterujemy wyłącznie jednym lub paroma bohaterami. Swoją drogą, interfejs jak był niewygodny, taki pozostał.
Wygrywając nudne jak flaki z olejem bitwy przy równie usypiającej muzyce, nie miałem już nadziei na przerwanie schematu. A jednak! W momencie wejścia do gry mrocznych elfów coś drgnęło. Misja, w której sterujemy ekipa dywersantów dostających się za mury oblężonego przez orków miasta ludzi, rzeczywiście przykuwa uwagę i zapada w pamięci. Nawet trzeba rozruszać szare komórki! Niestety, epizod ten jest rodzynkiem, chwilowym zapaleniem się lampki nad głowami scenarzystów. Ogólnie rzecz biorąc, miałem wrażenie, że producent kpi sobie ze mnie w żywe oczy. Przy tak prezentującej się rozgrywce nie ma co nawet wspominać o trybie multiplayer.
Screen z gry Warhammer: Mark of Chaos
Frakcja zielonoskórych jest największym plusem dodatku. Ci prymitywni, głupi i bezlitośnie kaleczący ludzką mowę osobnicy od początku wzbudzili moją sympatię. Szczególnie uroczo prezentują się w całkiem porządnie wykonanych cut-scenkach, w których nasi zieloni podopieczni dyskutują i planują dalsze działania.
Screen z gry Warhammer: Mark of Chaos
W polskiej wersji językowej głosy poszczególnych postaci są zdecydowanie lepiej dobrane w porównaniu z „podstawką”. Niestety spolszczenie chwilami zgrzyta, czego przykładem jest tłumaczenie bestiariusza.
Trzeba również przyznać, że pomimo półtorarocznej przerwy pomiędzy wydaniem podstawowej wersji gry a dodatku, grafika wciąż jest miła dla oka. Intro także oddaje typowo warhammerowy klimat, ale co z tego- Seria Mark of Chaos nadal nie może się równać z pierwszymi strategiami osadzonymi w tym uniwersum, takimi jak „Shadow of the Horned Rat” czy „Dark Omen”, które nie dość, że klimatyczne, to jeszcze wymagały od gracza większych umiejętności taktycznych.
Reasumując: Battle March jest słabym dodatkiem do słabej gry. Zawiodą się zarówno miłośnicy RTSów, jaki i fani Warhammera. Dwie nowe frakcje to jednak zdecydowanie zbyt mało, by im go polecić. Grę wydano późno, jakby od niechcenia. Mam wrażenie, że twórcy programu zatrzymali się w czasie i nie widzą, co się dzieje na rynku gier strategicznych. Z takim tytułami jak „Company of Heroes”, serią „Blitzkrieg” i „Warhammer 40.000: Dawn of War”, „Mark of Chaos” niestety nie może się równać.
Aaron Welman
Ocena: 2,5/6
Zalety: Gorbash i jego chopaki rzomdzom!, ładnie odwzorowane jednostki, intro i cut-scenki, finał kampanii.
Wady: wciąż te same błędy w rozgrywce, nudne bitwy, AI – rozgrywka nie wymaga żadnej taktyki, ścieżka dźwiękowa, miałkie mroczne elfy.
Dla rodziców: Pozycja przeznaczona dla starszej młodzieży (PEGI 16+).
Rozsądne wymagania sprzętowe: Pentium 4 3.2 GHz, 1 GB RAM, karta grafiki 256MB (GeForce 7800 lub lepsza), 3 GB HDD, Windows 2000/XP.
Warhammer: Mark of Chaos – Battle March, gra RTS, od lat 16 (PEGI 16+), w polskiej wersji językowej. Cena: 59,90 zł. Dystrybutor: Cenega Poland
Zobacz trailer gry:
10 sierpnia o godz. 8:57 24656
beznadzieja słaba grafa żal patrzeć
8 maja o godz. 17:19 63253
dobra gra, 7,5/10. fajnie odwzorowane jednostki, ciekawa fabuła, w której co jakiś czas jednak zdarza się zwrot akcji, i przede wszystkim świetny klimat.