Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

23.06.2010
środa

„Indiana Jones and the Staff of Kings” – recenzja gry

23 czerwca 2010, środa,

Screen z gry Indiana Jones and the staff of kingsWYRÓB INDYPODOBNY

Zmęczony nieco Gwiezdnymi wojnami (ach, ta 30. Rocznica Imperium…) postanowiłem zwrócić się w stronę drugiej ekskluzywnej marki LucasArts – Indiany Jonesa. A ponieważ nie miałem okazji bliżej się zapoznać z ostatnią grą o przygodach archeologa, co kulom się nie kłania, nabyłem egzemplarz „Indiana Jones and the Staff of Kings” w wersji na konsolę PS2.

Rokowania nie były najlepsze – program ukazał się niemal równo rok temu i, najdelikatniej rzecz ujmując, nie podbił serc graczy i recenzentów. Postanowiłem jednak zaryzykować, bo lubię dr. Jonesa – głównie za poczucie humoru i bezkompromisowy stosunek do niemieckiej soldateski. Trochę też zatęskniłem za przygodowym klimatem i dziarską muzyką Johna Williamsa, a moja sympatia została wystawiona na długą próbę – ostatni tytuł przed „The Staff of Kings”, czyli całkiem fajny „The Emperor’s Tomb”, został wydany w 2003 r. No i mam za swoje…

Screen z gry Indiana Jones and the staff of kings

„The Staff of Kings” miał być zupełnie inna grą – korzystającą z możliwości fizycznych Euphorii (wykorzystanych w GTA IV i The Force Unleashed) i przeznaczoną dla nextgenowych konsol, obiecując przy okazji różne cuda. Dlaczego LucasArts zrezygnował z projektu, nie wiadomo. Zrozumiały żal zawiedzionych fanów LA producent postanowił nieco osłodzić wydając program na Wii, PS2, PSP i Nintendo DS, czyli platformy, które nie zapewniają użytkownikom wstrząsających wrażeń estetycznych. Nie spodziewałem się zatem po „The Staff of Kings” niezwykłej urody, ale to co zobaczyłem wprawiło mnie jednak w zdumienie.

 

Historia opowiedziana w grze atmosferą i tematyką naśladuje „Poszukiwaczy Zaginionej Arki” – tu cennym zabytkiem o niezwykłej mocy jest laska Mojżesza, za pomocą której prorok nie tylko zesłał dziesięć plag na Egipt, ale i uciekając przed faraońską dywizją zmotoryzowaną rozdzielił wody Morza Czerwonego. Nic dziwnego, że potężny artefakt przyciąga uwagę szalonych nazistów, którym przeszkodzić ma zamiar nasz dzielny doktor. Występują również inne stałe składniki przygód Indiany Jonesa – zażarty wróg i zaprzedany Niemcom archeolog, oddani przyjaciele, piękna (jak się domyślamy, bo nie bardzo widać) kobieta, podróże na koniec świata…

Niby jest tu wszystko to, za co kochamy Indy’ego, ale stopień zgodności z „Poszukiwaczami” jest tak duży, że fabuła „The Staff of Kings” robi wrażenie parodii. W przypadku tego gatunku nie jest to zresztą wielki grzech – wszak to opowieść o archeologu, który radośnie demoluje starożytne świątynie (ale dynamitowa archeologia a’la Giovanni Belzoni w grach o dr. Jonesie i powabnej pannie Croft to temat na osobną opowieść).

Screen z gry Indiana Jones and the staff of kings 

Na marginesie – scenariusz zawiera też elementy, które znalazły się w skąpych zapowiedziach nextgenowego Indiany, na przykład przejażdżkę linowym tramwajem w San Francisco czy inspirowaną wyraźnie „Afrykańską królową” podróż rzecznym statkiem (w wersji PS2 okrojoną zresztą do krótkiej cut-scenki), z czego niestety wynika, że pierwotny projekt został jednak skasowany.

Trzeba przyznać, że w grę wpleciono kilka naprawdę niezłych pomysłów – moim ulubionym fragmentem jest absurdalny, a przez to niezmiernie zabawny… wyścig na słoniu. Jest też trochę erudycyjnego materiału w wersji soft – ręka do góry, kto wie, co to za wielka armata stoi w pałacu sułtana? Jednak nawet takie perełki nie są wstanie przykryć fatalnego wykonania programu.

Screen z gry Indiana Jones and the staff of kings 

„Indiana Jones and the Staff of Kings” jest tragicznie brzydka, i nie chodzi tu nawet o kontrast z zapowiadanym wcześniej programem na nextgeny – jest brzydka swoją własną, niebywałą wręcz brzydotą. Postacie, wliczając w to głównych bohaterów, wyglądają jak żywcem przeniesione z gry na PS1. Levele robią wrażenie wytłuczonych jakimś wirtualnym odpowiednikiem młotka, a stojące we wnętrzach obiekty to prymitywnie wyrenderowane bryły pozbawione detali. Do tego jeszcze należy dodać ograniczenie perspektywy, za sprawą czego monumentalne świątynie robią wrażenie równie przestronnych, jak statystyczne M4 z wielkiej płyty. Wszystko to odmalowano w burych, wyblakłych barwach.

Drugim problemem jest fatalna interakcja. Na większości plansz nie zmieścił się więcej niż jeden aktywny element, przez co zagadki w „The Staff of Kings” dzielą się na: a) prostackie, b) głupie. Cała zabawa polega na odnalezieniu jedynej możliwej drogi, najczęściej w ciasnym korytarzu. Niewiele trzeba zręczności (Wyobraźcie sobie, że bohater nawet nie potrafi skakać. Indiana Jones!), by pokonywać kolejne poziomy. Pewne urozmaicenie stanowią liczne QTE, oraz doprowadzające do szału zręcznościowe (jeszcze bardziej) mini gry.

Screen z gry Indiana Jones and the staff of kings

Walka z przeciwnikami – większość z nich to będący stałym elementem miejscowego folkloru niemieccy naziści – to statyczne strzelanie zza zasłony (ostatni raz widziałem coś takiego chyba w „Rebel Assault II”), oraz bójki na pięści i z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Tu również repertuar ruchów i możliwej interakcji jest więcej niż ograniczony, podobnie zresztą jak i AI oponentów.

Jaki zatem był sens wydania tej gry, skoro w każdym (grafika, fabuła, animacja, interakcja) swoim aspekcie jest ona znacznie gorsza od, nie takiej znów wybitnej, „The Emperor’s Tomb”? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Mogę za to, przyglądając się „The Staff of Kings”, sformułować dwa wnioski.

Screen z gry Indiana Jones and the staff of kings

Po pierwsze, LucasArts to naprawdę potężny wydawca. Każda inna firma, która poważyłaby się na wypuszczenie takiego gniota, zostałaby ukarana potężną falą krytyki i spadkiem sprzedaży kolejnych tytułów. Ale przecież nie LA, wyłączny posiadacz dwóch najbardziej pożądanych licencji w branży. Moim zdaniem LucasArts jest po prostu zdemoralizowanym monopolistą, i jeśli dalej będzie prowadził taką politykę, może się okazać, że nawet logo Star Wars nie wybawi go z kłopotów, o które sam się prosi.

Po drugie, jak widać na załączonym obrazku, narzekający na LucasArts miłośnicy Gwiezdnych wojen mają i tak dobrze. Wyobraźcie sobie, co czują fani Indiany Jonesa, dostając po siedmiu latach oczekiwania taki produkt? Łączymy się z Wami w bólu, chłopaki.   

Jan M. Długosz

Ocena: 35%

0% 100%

Zalety: jakie zalety? No, może ten słoń.

Wady: cały tekst o tym napisałem…

Dla rodzicówPegi 16+, którą na pudełku oznaczono grę, jest dla mnie niezbadaną tajemnicą. Ani to straszne, ani wulgarne, przemoc – jak to w Indianie Jonesie – umowna.

Indiana Jones and the Staff of Kings, gra zręcznościowa, od lat 16. Deweloper: A2M, wydawca: LucasArts, polski dystrybutor: LEM. Cena wersji PS2: około 50 zł.

Polecamy także:

 Imperium LucasArts: historia firmy, która fanom się nie kłania

„Lego Indiana Jones” – recenzja gry

„Uncharted 2: Among Thieves” – recenzja gry  

 

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php