KLĄTWA Z AUTOMATU
Biblia donosi, że Pan Bóg kocha ludzi, a kochać to znaczy dawać wolność. Ale nie byle jaką wolność – tylko taką, która kryje w sobie potencjał nieskończonej liczby wyborów. Żeby taka wolność była możliwa, konieczne jest istnienie bądź stworzenie świata, w którym te ewentualności mogą się realizować. No właśnie, (prawie) zupełnie jak w GTA.
Ale co się dzieje, kiedy konstruktor rzeczywistości oddaje w ręce jego lokatorów rozległy, urozmaicony świat, jeśli uruchamia maszynę produkującą wszelkie żywioły, lecz oferuje żałośnie wręcz małą liczbę wyborów? Wtedy nie mamy żadnego boga, a złośliwego demiurga, i nie świat, a zaledwie „Fuel”. Oj, nie, Codemasterzy nie kochają swoich graczy.
Lecz najpierw plusy. Projektanci offroadowej ściganki „Fuel” mają gest. Pod koła gracza rzucają kilkadziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych urozmaiconego, podzielonego na sukcesywnie odkrywane sektory terenu. Regularne wyścigi, opcjonalne wyzwania – wszystkie one mają, po bożemu, linie startowe, mety, punkty kontrolne, ale wybór trasy je łączącej należy do gracza. Kariera rozwija się w nieliniowy sposób – co jednych może irytować, a innych, w tym recenzenta, cieszyć. Niezależnie wszakże od subiektywnych odczuć – czegoś podobnego chyba jeszcze w konsolach nie było. Nocą włóczyć się po leśnych serpentynach, o świcie śmigać po nadmorskich wydmach, „nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet” – bomba!
Screen z gry Fuel
Jest to rzecz jasna bomba umiarkowanie ekologiczna. Apokaliptyczny, spalony, usiany wrakami zdruzgotanych pojazdów, i targany wichurami świat „Fuel” czasem przypomina Ziemię po wyjęciu z piekarnika, gdzie globalne ocieplenie „zrobiło co swoje”. My dorzucamy wprawdzie swoje trzy grosze, smrodząc serdecznie siarką i dwutlenkiem węgla z rury wydechowej, ale co tam – bo jakby wyglądał taki Mad Max w hybrydowym aucie na bezdrożach dżungli amazońskiej? Zielone piekło? Dzikie plemiona szmuglujące akumulatory? Pojedynki na energooszczędne żarówki? Wolne żarty! Eschatologia jest fotogeniczna. Wiedział to już Dürer (ten od czterech jeźdźców), wiedzą też i twórcy „Fuel”. Żeby było jeszcze bardziej wizyjnie, na kamerę, którą spoglądamy na świat, zakładają szeroki obiektyw, zniekształcający, dynamizujący i odrealniający obraz na tyle, iż słowo „jazda” zaczyna budzić skojarzenia nie tylko motoryzacyjne.
W bezgranicznym (niemal) świecie „Fuel” nie żadnego innego celu poza samym „fuel”, tytułowym paliwem, które urasta do wymiaru fetysza – wartości nadrzędnej, środka płatniczego i nośnika wartości, jedynego czynnika motywującego zawodników. I świetnie – jest w tym jakiś konsekwentny koncept. Lecz przecież nawet błądzenie bez celu musi mieć jakiś (nadrzędny) cel lub powód, prawda? Przynajmniej tak jest w realu. Celu takiego w „Fuel” boleśnie brak.
System motywacyjny – większa liczba zdobytych w wyścigach gwiazdek – w istocie skutecznie demotywuje, ponieważ na owe gwiazdki, zdaniem twórców gry, zasługuje tylko zwycięzca. Pozostali, również ci, którzy zajęli drugie i trzecie miejsce, zmarnowali, jak najbardziej dosłownie, swój czas. „Fuel” to świat okrutny i pusty.
Screen z gry Fuel
Ale pal licho bezcelowość, wszakże to tylko ściganka. Po tej jednak spodziewać się można, że wirtualny model będzie dawał choćby namiastkę fizycznej rzeczywistości (jazda po lekkim szutrze powinna, na przykład, różnić się od jazdy po piachu); tego, że każdy pojazd będzie miał własną wyrazistą charakterystykę i nie będzie zachowywał się jak gumowa lala na resorach; i tego, że warunki atmosferyczne (przy okazji: restart etapu powoduje restart tego samego scenariusza pogody) będą wpływały na właściwości jezdne. Próżne nadzieje. Jest nawet gorzej. Generowani przez „Fuel” przeciwnicy są równie toporni jak interakcja gracza z otoczeniem. Nużąco podobne do siebie są także opcjonalne wyzwania (jest wyścig z helikopterem, wyścig w zbijanego, wyścig długodystansowy, są także, a jakże, inne wyścigi)…
Screen z gry Fuel
Skąd ta urawniłowka? Sam nie wiem. Może nad „Fuel” ciąży jakaś klątwa? W końcu z tej samej stajni wyjechał bezkonkurencyjny „DiRT”. Czyżby to było przekleństwo topornych, hałaśliwych, pozbawionych niuansów gier automatowych, z ich mantrą: WRZUĆ MONETĘ, WRZUĆ MONETĘ? Czyżby ich właśnie spadkobiercą Masterzy Kodu uczynili „Fuel”?
Karol Jałochowski
Wszystkie screeny pochodzą ze strony oficjalnej gry
Zachęcamy także do przeczytania recenzji gier:
„DiRT”
„Pure”
Ocena: 50%
Zalety: Otwarty charakter świata. Jazda na przełaj. Wady: Uproszczona interakcja gracza z otoczeniem. W kompromisie między graficzną jakością szczegółów świata a rozległością świata przedstawionego sromotnie przegrywa ta pierwsza. Narastające wraz z postępem rozgrywki znużenie, które tylko częściowo łagodzi ciekawość związana z odkrywaniem nowych rejonów mapy. Dla rodziców: Gra otrzymała oznaczenie PEGI 7+. „Fuel”, platforma: Xbox 360; gatunek: wyścigi; producent: Asobo Studio; wydawca: Codemasters; dystrybucja w Polsce: Licomp Empik Multimedia; cena: około 250 zł. |
18 września o godz. 16:59 44266
NIe do końca przemawia do mnie koncepcja Fuel jako spadkobiercy gier rodem z salonów Arcade. Żeby mantra „wrzuć monetę” zadziałała, gra powinna wciągać (inaczej nikt nie będzie chciał na nią tracić pieniędzy), o Fuelu tego raczej powiedzieć nie można.
18 września o godz. 17:13 44269
Wystarczy, że mantra zadziała raz. Wciągnięty przez intensywną akcję promocyjną/reklamową gracz nabywając produkt wrzuca monetę (przenośnia) do koszyczka producenta.
18 września o godz. 18:05 44273
Zgadza się, ale automaty Arcade raczej w ten sposób promowane nie są. 😉
Zgadzam się jednak, że gra jest przereklamowana. Twórcy tak wiele wysiłku włożyli w stworzenie świata o imponujących rozmiarach (ale pustawego), że zabrakło im czasu i sił na tak błahą rzecz jak grywalność.;-)
16 października o godz. 10:06 54331
Mam pytanie. Kupiłem fuela w angielskiej wersji językowej. W których misjach i wyścigach (oprócz Tornado Storm) jeszcze wystepują tornada??