Hiszpańska gra przygodowa mogłaby rozgrywać się w niemal każdym miejscu na świecie, które dotknęła katastrofa humanitarna. Chociaż nie odzwierciadla konketnych historycznych wydarzeń, uderzałaby obrazem degradacji społecznej. Ale w „Dead Synchronicity” wiarygodność rozbija się o niepotrzebną warstwę fantastyczną.
Człowiek z objawami amnezji budzi się w obozie „dla uchodźców”, który wkrótce okazuje się przymusową kwarantanną dla zagrożonych i cierpiących na nieuleczalną chorobę. Niczym u Kafki obserwuje z utożsamionej z odbiorcą pozycji nisze zajmowane przez przerysowane charaktery.
Jest wahający się pomiędzy współczuciem a skrajnym egoizmem ojciec, jest degenerat, który z pozycji outsidera awansował na „robiącego co trzeba” watażkę, są nietykalni strażnicy i ekipy „czyszczące”, ze znanego od czasu eksperymentu Philipa Zimbardo powodu traktujące mieszkańców obozu jak podudzi.Sztywno animowana, komiksowa kreska może w pierwszym kontakcie nie pasować do powagi sytuacji, ale szybko okazuje się, że wystarczająco w niej sugestii. Wielominutowe dialogi stają się atutem. Warstwa mechaniczna to zestaw przyzwoitych zagadek, choć typowo dla gier przygodowych konserwatywnych. Każdy przedmiot ma konkretną funkcję, mimo że po drodze łatwo wyobrazić sobie szereg jego zastosowań.
Gra się odhaczając: tu nie działa, tu też, to może tu? Nierzadko wszystkie z tych możliwości są równie uzasadnione. Stanowi to pułapkę całego gatunku, w którym „Dead Synchronicity” jest i tak nieco ponad przeciętną.Gra wyróżnia się dotykaniem niezrozumiałego cierpienia i uwięzienia, niesprawiedliwości wywołanej przez rozkład hierarchii społecznej, wymuszony okolicznościami zanik współczucia. To jednak nie sytuacja wzięta z kryzysów znanych we współczesnym świecie, a wizja globalnej katastrofy, która wydaje się tym bardziej wydumana, im dalej brną twórcy.W opiniach na temat gry często spotkać można stwierdzenie, że historia kończy się zbyt nagle, zbyt mało zostaje wyjaśnione. Jest odwrotnie.
Prawda, do której dociera bohater, jest tak bogata w „naukowe” chwyty prawą ręką za lewe ucho, że lepiej, aby finałowych objaśnień po prostu nie było. „Dead Synchronicity” przykuwa uwagę tam, gdy jest do bólu realistyczna (przykład – świetny motyw stopniowo nasiąkającej krwią koszuli bohatera), i tam, gdzie pozostawia niedopowiedzenia. Choćby umiejscowieniem – dowolnym krajem szeroko pojętego Zachodu. Oraz otwartym fabularnie zakończeniem.„Dead Synchronicity”, podobnie jak wcześniej „Fahrenheit” (2005), dowodzi, że zmiękczanie rzeczywistości zawiłą fantastyką to nie zawsze dobry pomysł. Tyle że gry są pod ścianą: jeśli pojawiłby się twórca pokazujący w podobnym utworze obóz koncentracyjny czy warunki życia w ośrodkach dla autentycznych uchodźców, spadłyby na niego niechybne gromy za wykorzystanie „zabawek” do komercjalizowania nieszczęść. Równocześnie unikanie podejmowania takich motywów bez przerwy wtłacza gry w niszę zabawkarską.
Teraz potrzebne są cięcia prosto przez ten węzeł gordyjski, nie tylko podchody, jak w „Dead Synchronicity”.
Ocena: 4/6
Gra do kupienia przez serwisy sieciowe wymienione na stronie twórców – Fictorama Studios. Język angielski lub niemiecki, napisy w językach zachodnioeuropejskich i rosyjskim. Czas gry 6-8 h. PEGI 12 (Odważnie! Elementy treści będą czytelne dla starszych nastolatków).