Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

14.02.2013
czwartek

Resident Evil 6 – recenzja gry

14 lutego 2013, czwartek,

Szanuję Capcom za to, że kolejne części Resident Evil wydaje w rozsądnych odstępach czasu i z każdą kolejną odsłoną stara się wprowadzić coś zupełnie nowego. Nawet, jak nowości te nie do końca pasują do wizerunku serii.

Trzy pierwsze części Resident Evil to prawdziwa klasyka. Rewolucjonizująca serię „czwórka” po reedycji HD broni się nawet dziś, a wydana w 2009 roku piąta część trzyma się mocno dzięki oryginalnemu afrykańskiemu klimatowi i trybowi kooperacji. W międzyczasie dostaliśmy pełno mniej (Operation Raccon City) i bardziej (Revelations na 3DS-a) udanych odsłon, zaś pełnoprawny Resident Evil 6 pojawił się jednak dopiero w październiku.

Podzielonej na cztery kampanie grze jeszcze bliżej do trzecioosobowej strzelaniny niż to było w przypadku poprzednich odsłon. Cała plejada głównych bohaterów, w których wcielimy się w kolejnych scenariuszach, opanowała w końcu umiejętność jednoczesnego chodzenia i strzelania. Pociągnięcie za spust nie zatrzymuje już więc nas w miejscu, a jakby tego było mało, można przylegać do ścian, strzelać zza węgła, unikać ataków wroga czy nawet niczym Max Payne przewrócić się i z pozycji leżącej bronić przed nadciągającymi zombiakami. Szóstego Residenta można więc położyć na jednej półce za strzelaniną Rockstar, a także serią Gears of War czy również wywodzącym się z Capcomu Lost Planet, w którym też w kooperacji strzelamy do przerośniętych robali. Różnica polega jedynie na tym, że tam przemierzamy fantazyjnie zaprojektowane planety, a w Resident Evil inspirowane prawdziwymi miejscami tereny.

Tall Oaks przypomina typowe amerykańskie miasteczko z parterową zabudową. Skojarzenia z Raccon City są tu jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza, że wcielamy się tam w Leona. Później akcja rzuca nas do Edonii, czyli fikcyjnego, inspirowanego Europą Wschodnią zaśnieżonego państwa, a na koniec przeniesiemy się do Chin. Albo na początek, to zależy już od nas, bo gra pozwala na swobodne przełączanie się pomiędzy scenariuszami. Każdy z nich jest zamkniętą, zwieńczoną creditsami historią, która płynnie łączy się z pozostałymi wątkami. Te same wydarzenia możemy więc obserwować z trochę innej perspektywy, mając przykładowo już za sobą cały wątek Leona, lub wręcz przeciwnie – przejść ulokowaną w Edonii i Chinach kampanię Chrisa i dopiero później sprawdzić, od czego się to wszystko zaczęło. Szkoda tylko, że tego ciekawego konstruktu nie wypełniono wciągającą historią.

Robiąca wrażenie pierwsza scena z zainfekowanym prezydentem Stanów Zjednoczonych jest najmocniejszym punktem programu, po którym jest już tylko gorzej. Fabuła popada w schematy, a grywalne postacie okazują się wypranymi z uczuć i emocji maszynami do zabijania. Nie lepiej prezentują się wrogowie, będący złymi z natury i bezdyskusyjnie zasługującymi na śmierć bioterrorystami. Nawet postać Ady Wong, w zamierzeniach jedynej nie tak czarno-białej osobowości, wyszła sztucznie i kiczowato.

Brak dobrej fabuły mógłby zrekompensować gameplay, ten jednak równie szybko popada w schematy. Początkowe, typowe survival-horrorowe etapy Leona szybko nabierają tempa, nie zwalniając potem nawet na chwilę. I nie byłoby to nawet takie złe, gdyby trzymały poziom porównywalny z Gears of War. Chroniczny brak amunicji na tle nacierających wrogów wypada jednak absurdalnie, a wspomniane uniki i opcja przylegania do ścian jest bardzo toporna i mało praktyczna. Od konkurencji z rozwiniętym cover-systemem szóstego Residenta dzieli więc przepaść.

W Resident Evil 6 wracają zombiaki, pojawiają się też więksi przeciwnicy i zmutowani bossowie, którzy wyglądają naprawdę odrażająco. Szczegółowa grafika pozwoliła twórcom z Capcom bardzo dokładnie pokazać proces wykluwania się z człowieka-kokonu oślizgłego robaka czy mutującej na naszych oczach, składającej się z rozczłonowanych ciał poczwary. Projekty te są do prawdy ohydne, ale w tym przypadku jest to komplement – rzeczywiście widać niszczycielską moc wirusa C. Uwagę zwracają J’avo, uzbrojeni w ostrą amunicję przeciwnicy, którzy w czasie walki mutują, zamieniając się na przykład w przerośnięte ważki. Walka z nimi jest całkiem emocjonująca, bo na początku niczym w Operation Raccon City musimy zmagać się z kombinującymi wrogami, a potem, jak w każdym Residencie, strzelać do biologicznych krzyżówek Jedyny problem polega na tym, że walka szybko staje się powtarzalna, a każda misja polega właściwie na tym samym – dotarciu do końca liniowego poziomu i zabicia wszystkiego co się rusza.

Początkowo schematy osłania jeszcze trochę grafika – ulokowana bardzo blisko bohatera kamera pozwala nacieszyć się widokiem falującej na wietrze kurtki Leona i szczegółami ekwipunku Chrisa. Zachwyca też otoczenie, przywiązanie do detali i efekty specjalne z naciskiem na ogień. Wizualne fajerwerki stworzono kosztem znikomej interakcji z otoczeniem i klaustrofobicznych leveli, nie odbierałbym jednak tego jako wadę. Poziomy wyglądają ładnie, są ciekawe i zróżnicowane, twórcy nie mieli tylko pomysłu na wypełnienie ich akcją. Wrzucanie kolejnych fal wrogów nie rozwiązało niestety tej kwestii, podobnie jak fatalne walki z bossami. Niepotrzebnie rozciągnięte na kilka etapów, z ciągle powracającymi i mutującymi przeciwnikami. Scena, w której dwukrotnie zabity już i przejechany przez pociąg boss wstaje i przygotowuje się do kolejnego ataku wygląda wręcz komicznie.

Resident Evil 6 nie jest survival-horrorem. To natężona akcją, wypełniona sekwencjami QTE strzelanina starająca się nawiązać konkurencję z najlepszymi grami gatunku. Robi to jednak nieudolnie, kopiując tylko wybrane rozwiązania, które dobrze spisują się u konkurencji, a tutaj wypadają co najwyżej poprawnie. Bardzo długa rozgrywka nie została też odpowiednio zbalansowana, brakuje spokojniejszych, pozwalających wziąć oddech misji.

Twórcy gry gdzieś ewidentnie się pogubili, nie przekreślałbym jednak serii. Capcom w przeciwieństwie do Activision czy EA cały czas eksperymentuje i co parę lat wydaje coś nowego. Niewykluczone więc, że kolejny Resident wróci do korzeni i naprawdę nas nastraszy, spektakularne strzelaniny i epickie sceny ze spadającymi helikopterami zostawiając innym.

Paweł Olszewski

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 5

Dodaj komentarz »
  1. no, prosze,
    a szczerze mowiac nie dawalem tej grze w stajni capcom duzych szans

  2. Dla mnie sama obecnosc QTE jest wystarczajacym powodem, zeby omijac gre jak najszerszym lukiem. QTE sa najzwyczajniej w swiecie zartem z gracza. Niezbyt wyszukanym, zeby nie powiedziec prostackim. Nie pojmuje jakim sposobem udalo im sie tak komfortowo zadomowic.

  3. Grafika z pewnością coraz ładniejsza, a same wstawki filmikowe w grze wyglądają fenomenalnie. Niestety rozgrywka jednak różni się od poprzednich, tak więc niestety mało tu znajdziemy elementów horroru. Z drugiej jedna strony fajna jest akcja i można się dobrze pobawić. Co kto lubi, ale ja mam jednak nadzieję, że twórcy wrócą do strasznego klimatu sprzed lat.

  4. Albo się starzeję, albo RE już mnie w ogóle nie straszy :/ Niby gra się w miarę fajnie, ale to jakoś już nie to samo. Podsumowując moją krótką wypowiedź – dobre, ale czegoś tu brakuje.

  5. Mnie też jakoś ta perspektywa nie przeraża, a co za tym idzie zainteresowania nią brak.

css.php