KATHARSIS
„Velvet Assassin” to jeden z tych tytułów, które nie poddają się łatwej ocenie. Choćby z tego powodu, że, zależnie od oczekiwań i wrażliwości odbiorcy, możemy zinterpretować go przynajmniej na dwa, zupełnie różne, sposoby. „Velvet Assassin” uświadamia też recenzentowi boleśnie, jak ubogim aparatem i związanym z nim słownictwem dysponuje. „Gra, gracz, rozgrywka” – te pojęcia nie powinny mieć tu w ogóle zastosowania, bowiem „Velvet Assassin” nie spełnia podstawowej dla gry funkcji ludycznej – program nie został stworzony po to, żeby bawić. Wywołać wstrząs, poczucie grozy, skłonić użytkownika do zadumy – tak, ale z pewnością nie zabawić. Najpierw jednak proszę pozwolić mi na dość odległy, ale moim zdaniem uzasadniony ekskurs.
Bohaterka „Velvet Assassin”, jest wzorowana na Violette Szabo – historycznej postaci, agentce SOE (Zarządu Operacji Specjalnych – powołanej do życia w 1940 roku strukturze zajmującej się przede wszystkim organizacją dywersji i ruchu oporu na terenach okupowanych przez Niemców). Piękna, młoda dziewczyna, córka francusko-angielskiego małżeństwa, w 1940 roku poznała oficera francuskiej Legii Cudzoziemskiej, pochodzącego z rodziny węgierskich emigrantów Etienne’a Szabo. Wkrótce po ślubie kapitan Szabo wyjechał do Afryki, gdzie zginął pod El Alamein. Nigdy nie zobaczył urodzonej w 1942 roku córki. Po śmierci męża Violette Szabo została zwerbowana przez SOE.
Największym atutem urodzonej w Paryżu przyszłej agentki była znajomość języka i francuskich realiów. Do Francji zrzucono ją na spadochronie dwa razy. 10 czerwca 1944 roku samochód, którym podróżowała wraz z dwoma maquis został zatrzymany przez żołnierzy dywizji pancernej SS Das Riech (Niemcy poszukiwali porwanego przez ruch oporu oficera). Szabo broniła się strzelając ze Stena; dwaj bojownicy, zapewne dzięki jej postawie, zdołali zbiec. Poddano ją brutalnemu śledztwu w więzieniach SD, mimo to niczego nie wyjawiła. Została zabita 5 lutego w kobiecym obozie koncentracyjnym Ravensbrück. Miała 23 lata.
Violette Szabo nie była z pewnością najbardziej skuteczną agentką SOE. Niewiele zdołała zdziałać. Niektórzy historycy uważają, że została schwytana przez własną nieostrożność (podróżowała z bronią, mimo sprzeciwu swoich towarzyszy). Mimo tego, to właśnie ona, a nie ktoś spośród kilkunastu tysięcy innych agentów, stała się ikoną SOE i symbolem kobiety-agenta. Jej młody wiek, uroda, idealizm i osobista odwaga jeszcze dziś robią wrażenie. Po wojnie pisały o niej gazety, wydano biografię, na podstawie której nakręcono film „Carve Her Name with Pride”. Brązowe popiersie na odsłoniętym w 2008 roku pomniku poległych żołnierzy SOE jest właśnie jej portretem.
Scenarzyści „Velvet Assassin” skonstruowali fabułę używając serii retrospekcji. Violette Summer leży nieprzytomna w prowincjonalnym francuskim szpitalu. Chwilami docierają do niej strzępy rozmów – dwaj mężczyźni, prawdopodobnie związani z miejscowym ruchem oporu, zastanawiają się, czy nie powinni zabić dziewczyny, zanim wpadnie ona w ręce Gestapo. W szeregu pozornie niepowiązanych ze sobą epizodów poznajemy jej historię, czyli wykonywane w pojedynkę misje za liniami wroga: wysadzenie składów paliwa ukrytych w bunkrach Linii Maginota, oznaczenie celów dla bombowców atakujących Hamburg, likwidację agentów schwytanych przez Niemców w okupowanej Warszawie.
„Velvet Assassin” gatunkowo najbardziej przypomina skomplikowaną skradankę. Główną bronią w „Velvet Assassin” jest nóż Fairbairna-Sykesa – opracowany dla jednostek specjalnych sztylet o cienkim, długim ostrzu, używany do tak zwanych „cichych likwidacji”. Bohaterka używa go z wielką maestrią i, co trzeba podkreślić, z wyjątkowym okrucieństwem. Każdy skuteczny atak oglądamy na szczegółowej animacji – zwykłe wbicie noża w pierś jest jedną z najłagodniejszych metod likwidacji przeciwnika. Mamy też do dyspozycji (choć nie zawsze) pistolet Colt M1911 z tłumikiem i zaledwie jednym magazynkiem z siedmioma pociskami. Stałym problemem jest brak amunicji – używając tylko broni palnej nie zdołamy dotrzeć do końca levelu. Nie możemy też podnosić broni pokonanych wrogów, a głośny strzał oznacza ściągnięcie wszystkich wartowników obecnych na planszy, a w konsekwencji – porażkę.
Nie ma tu mowy o przewadze kontrolowanej przez nas postaci, tak charakterystycznej dla gier o II wojnie światowej. Uboga mechanika rozgrywki (jeśli użyjemy tu tego, moim zdaniem nieodpowiedniego słowa) wymusza na nas działanie z ukrycia, ale też determinuje nasze odczucia. Współczynniki ataku i wytrzymałości są obliczone w ten sposób, że (poza określonymi momentami) stanięcie twarzą w twarz z niemieckim żołnierzem najczęściej kończy się śmiercią Violette, która jest fizycznie zbyt słaba, by ryzykować bezpośrednią konfrontację. Stąd konieczność ciągłego krycia się w mroku, precyzyjnego odliczanie czasu i czekania na odpowiedni moment, by zadać jeden, śmiertelny cios. Każdy, najmniejszy nawet błąd oznacza zwykle porażkę, a próba siłowego rozwiązania najczęściej uświadamia nam jedynie, jak jesteśmy tu bezradni.
Naszym nieodłącznym towarzyszem w „Velvet Assassin” szybko staje się strach, choć nikt tu, mimo dusznej atmosfery i panującej w większości lokacji ciemności nie próbuje nas straszyć wprost. Za to niemal fizycznie odczuwa się wszechobecne zagrożenie i niemoc bohaterki – immersja i związane z nią współczucie dla postaci Violette są tu silniejsze niż w jakiejkolwiek innej wojennej grze. Stale odczuwamy też nasilający się dyskomfort, będący, w moim odczuciu, wynikiem celowych zabiegów twórców – chwilami łapałem się na bezsensownym ze względu na cel dążeniu do konfrontacji. Pragnienie, by przestać kryć się w mroku i w jakiś sposób uwolnić narastającą złość po jakimś czasie staje się nie do zniesienia. Jeśli jednak chcecie ukończyć wyznaczone zadanie, trzeba to uczucie zdusić – dopiero ostatni fragment poziomu staje się bardziej dynamiczny i umożliwia, choć przez zaledwie kilkadziesiąt sekund, otwartą walkę.
Wojna w „Velvet Assassin” jest potwornością, pokazaną w sposób, jakiego jeszcze w żadnej grze wideo nie dane nam było doświadczyć. Nawet przez chwilę twórcy nie odwołują się do obowiązującej w video games industry stylistyki wojennych filmów przygodowych. W „Velvet Assassin” nie zobaczymy żadnych efektownych scen czy przerywników filmowych. Tłem dla ascetycznych animacji jest słyszany spoza kadru głos bohaterki, będącej jednocześnie narratorem opowiadanej tu, absolutnie linowej, historii. Nasz wpływ na nią jest żaden – nikogo, gdybyśmy nawet chcieli, nie zdołamy ocalić; żadnemu z przeciwników nie możemy darować życia, choć czasem pojawiają się wątpliwości. Niemieccy autorzy wystawiają jednoznaczną ocenę moralną przeciwnikom Violette, ale starają się też (znów inaczej niż w wojennych grach głównego nurtu) nadać im jakieś ludzkie cechy. Słyszymy kłótnię dwóch żołnierzy, w której jeden oskarża drugiego o kradzież czekolady, erudycyjny popis strażnika przechwalającego się wiedzą o malarstwie holenderskim, ważnego dla rozgrywki szczegółu dowiadujemy się z czułego listu żołnierza do ukochanej. Nie ma tu jednak miejsca na litość – jeśli bohaterka zrobi jeden nieostrożny krok, miłośnik Cranacha zastrzeli ją bez wahania. „Kill or Get Killed” – tak zatytułował swój wojskowy podręcznik (1943) do walki wręcz pułkownik armii amerykańskiej Rex Applegate.
Scenarzyści „Velvet Assassin” utkali opowieść z faktów i własnej fantazji. Znalazły się tu autentyczne miejsca i wydarzenia (warszawskie getto, więzienie na Pawiaku, bombardowanie Hamburga w ramach operacji Gomora). Chociaż rozumiana wprost prawda historyczna przegrywa tu z wymaganiami fabuły, to trzeba przyznać twórcom, że mimo żonglowania faktami, cała opowieść zawiera w sobie więcej prawdy niż wszystkie „gry historyczne” o II wojnie światowej razem wzięte (co jest tym większym osiągnięciem, że niektórzy trzymając się sztywno poprawnej, ale selektywnej faktografii potrafią formułować całkowicie kłamliwe wnioski). Ten znakomity splot historii i fantazji znajduje swoje ukoronowanie w ostatniej misji „Velvet Assassin”, w której bohaterka usiłuje zapobiec spaleniu żywcem zamkniętych w kościele francuskich cywili. Autorzy nawiązują tu do pacyfikacji Oradour-sur-Glane, najbardziej znanej zbrodni niemieckiej we Francji. Masakry dokonali żołnierze dywizji pancernej SS Das Riech, w tym samym dniu (10 czerwca 1944 roku), w którym została schwytana Violette Szabo.
„Velvet Assassin” jest dla gracza niezwykłym doświadczeniem, które po chwili refleksji może całkowicie zmienić spojrzenia na tak zwane „gry wojenne”. Twórcy sporo zaryzykowali – świadomie odchodząc od gatunkowych schematów pozbawili użytkownika złudzenia wszechmocy, celowo wywołując uczucie dyskomfortu, wytworzone zarówno przez mroczny klimat, jak ograniczenia w mechanice. Szkoda, że ten ambitny projekt nie został doceniony – słabe wyniki sprzedaży „Velvet Assassin” wymusiły zamknięcie Replay Studios. Oczywiście, z podaną przeze mnie interpretacją „Velvet Assassin” nikt nie musi się zgadzać – można ją również potraktować jako nieudaną próbę przeniesienia koncepcji „Splinter Cell” w realia II wojny światowej, wyposażoną w zły system celowania, liniową rozgrywkę, słabą AI przeciwników i zbyt rzadko rozmieszczone punkty zapisu. Jednak moim zdaniem „Velvet Assassin” to jeden z najbardziej wyjątkowych programów kilku ostatnich lat, który siłą swojego przekazu może wywołać prawdzie katharsis (w znaczeniu, w jakim użył tego słowa Arystoteles w „Poetyce”). Dla bardziej ambitnych użytkowników, szukających w grach czegoś więcej niż banalnej i łatwej rozrywki, „Velvet Assassin” jest pozycją obowiązkową.
Na koniec wyrazy wielkiego uznania dla TopWare, jedynego polskiego wydawcy, który ma odwagę umieszczać w swojej ofercie tytuły tak niestandardowe i trudne w odbiorze jak „Velvet Assassin”.
Jan M. Długosz
„Velvet Assassin” – program wyłącznie dla osób pełnoletnich (PEGI 18+). Polski wydawca – TopWare. Wymagania sprzętowe „Velvet Assassin”: Procesor Pentium 4 3GHz, karta graficzna z 512 MB RAM (PCI-Express), 5 GB wlnej przestrzeni na dysku twardym, Windows XP/Vista. Cena: 79,95 zł
5 stycznia o godz. 16:08 46367
Brzmi ciekawie i zachęcająco. Mnie jakoś gamplaye i recenzja Olafa z „Kultury” (też pozytywna, ale mniej wskazująca unikalność) nie przekonały by kupić tę grę. Ale myślę, że ten tekst mnie przekonuje. Może trochę przypomną się czasy Hidden and Dangerous 2 -gdzie prowadząc do boju czterech uzbrojonych po zęby człoków SAS odczuwało się cały czas strach i niepewność. Było ich TYLKO czterech, na tyłach wroga.
Jak to miło dowiedzieć się, że pominąłem coś ciekawego w zeszłym roku ;).
5 stycznia o godz. 20:39 46375
No i przyszło na mnie – w przypadku Velvet Assassin muszę się z Panem zgodzić – nawet nie próbuję być obiektywny. Słabość bohaterki „gry” i tak mocne złączenie jej z prawdziwą postacią zrobiły na mnie wstrząsające wrażenie. Co do H&D – ileż ja bym dał garając w Velvet Assassin, żeby choć raz zamienić się tam w byka z Brenem. Oj, nie prędko ja się znów zabiorę za grę o II wojnie.
JMD
29 sierpnia o godz. 12:09 53343
Smutno mi tylko, że tak wspaniała gra odbiła się bez większego echa na świecie, przez co studio zamknięto… Tak jak Polska musiała strzelać do wroga z brylantów takich jak Baczyński, tak firmy produkujące niebanalne gry, pozostawiające pole do interpretacji, giną niestety często po wpuszczeniu na rynek. A szkoda ich, mam nadzieje, że twórcy takich gier nie zrażą się, i wciąż pozostaną w branży wraz ze swoim kreatywnym sposobem odbioru gier.
Pana recenzja wyjątkowo trafiła w moje gusta, za co szczerze dziękuję. Zastanawiam się, jak by wyglądała Pańska recenzja gry Drawn: The Painted Tower 😉
29 sierpnia o godz. 13:50 53346
@Brogming
Dziękuję – to są właśnie te rzadkie momenty, w których okazuje się, że jednak warto tę robotę wykonywać – myślałem już, że mojej interpretacji nie podziela nikt na świecie…
Velvet Assassin to jedna z tych gier, których nigdy nie zapomnę – nie da się, po prostu.
Co do Drawn: The Painted Tower to spróbuję zainteresować tytułem kogoś, kto wyjątkowo zna się na grach przygodowych – zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Pozdrawiam
JMD
27 września o godz. 14:02 53859
To jest jedyna możliwa i słuszna recenzja. Gra nie raz powodowała że wstrzymywałem oddech. Jestem wielkim fanem „skradanek” i VA oferuje to czego od nich oczekuję. Sam jestem nikim. Ja, nóż i ciemność to argument z którym musi liczyć się każdy.
Przedewszystkim brawa za recenzję. Kawał dobrej roboty.
27 września o godz. 14:55 53860
@William
Dziękuję
JMD
15 grudnia o godz. 12:30 57810
Faktycznie jeśli mówimy o jakości gry – to jest marna. Przeciwnicy są ślepi i głusi. Na początku chciałem odinstalować program. Ale sam nastrój, grafika, i wydźwięk – jest rewelacyjny. To trochę tak, jak filmy o wojnie – jest i bajeczka pt. „czterej pancerni i pies”, ale są też poważne filmy, dające do myślenia. VA jest z tych drugich.