PUSTKOWIA. PUSTKOWIA NIGDY SIĘ NIE ZMIENIAJĄ
„Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wieczne czyni dobro”.
Nie jest łatwo być złym w grach komputerowych. Ostatnio próbowałem tej sztuczki w „Red Dead Redemption”: w końcu John Marston, główny bohater, jest eks-bandytą, a więc bycie wrednym draniem nie powinno sprawiać mu problemów. A jednak jeśli pominąć absurdalną kwestię własnoręcznego i bezmyślnego wymordowania na przestrzeni kilku tygodni jakiegoś półtora tysiąca dorosłych facetów (co pewnie stawia Marstona na równi z niektórymi zbrodniarzami II wojny światowej) bycie wrednym albo się absolutnie nie opłacało, albo nie udawało, albo po prostu silnik fabuły miał to na dłuższą metę gdzieś – jednym momencie nawet się przywiesił, bo zabiłem kolesia, który był istotny dla questu. Billy the Kid prędzej by wsadził kulkę w brzuch nieznajomego faceta, który ośmieliłby się prosić o przysługi typu „przynieś, zanieś, pozamiataj” niż pokornie wykonywał jego polecenia. Tymczasem mój John czasami zachowywał się, jakby zupełnie nie miał charakteru. A w każdym razie charakteru bandziora.
Teraz na warsztat trafił „Fallout: New Vegas”. Teoretycznie powinno być łatwiej, bo Fallout od pierwszej edycji -naście lat temu pozwalał na ukończenie gry na wiele różnych sposobów.
Kurier był naiwny i niezbyt urodziwy, ale czy to jest powód, aby strzelać mu w łeb i zakopywać w płytkim grobie nie sprawdziwszy nawet, czy całkiem wyzionął ducha? Dziwnym trafem jednak całą scysję obserwował bardzo przyjazny robot, który po odejściu napastników wykopał biedactwo i zaniósł do wioskowego lekarza. Tam ofiara została odratowana, stwierdziła, że nic nie pamięta, ale jest wyszczekaną młodą dziewczyną o jakimś takim kitajskim typie urody i niebieskich oczach, która zrobi każde świństwo, aby zemścić się na swoim oprawcy. Będzie też hackować komputery i obrabiać sejfy, a że jest wygadana, to dużo ujdzie jej płazem. Szanowni państwo, poznajcie Zuomot: rabunki, wymuszenia na zlecenie i bez, brawurowe biegi długodystansowe. Na początku musi odzyskać przenoszoną przesyłkę: szton z kasyna. Po angielsku: chip (taki hermetyczny żarcik dla tych, którzy pamiętają, po co 13 lat temu wyszedł ze schronu bohater pierwszej części gry).
Zaczęło się z grubej rury. Zabili mnie, ale nie na śmierć: zostałem uratowany i poskładany do kupy, tylko jakby z częściową amnezją. Aha, czyli twórcy gry widzieli początek „Wiedźmina” . Świetnie. Z drugiej strony ile można wymyślić różnych sposobów na wytłumaczenie faktu, że nasz bohater nie ma pojęcia o świecie gry? A przecież nie ma, bo my, gracze, nie mamy i jakoś trzeba usprawiedliwić tzw. info-dumpy, czyli sytuacje, w których spotykane NPC-e w długich monologach opowiadają naszej postaci rzeczy, które powinny być dla niej oczywiste.
Trudno jest przeżyć na Pustkowiach. Człowiek, jeśli chce do czegoś dojść, siłą rzeczy skazany jest na… pomaganie innym. Każdy ma jakiś problem, najczęściej zresztą z kategorii „FedEx” – czyli: przynieś mi to, zanieś tamto, porozmawiaj z takim i owakim. Ale hej – przecież Zuomot (zanim stała się owładniętą żądzą zemsty wredną suką) była kurierem i z tego żyła. Odrobina uczciwej pracy jej nie zhańbi. Były jednak też takie zadania, które pozwalały na nieco własnej inwencji: ot, koleś poprosił ją o przeprowadzenie śledztwa w miasteczku (dwie ulice na krzyż). Chciał dowiedzieć się, kto jest odpowiedzialny za śmierć jego żony. Nie namyślając się długo Zuomot wskazała na pierwszego lepszego przyzwoitego obywatela, a po egzekucji jeszcze przekonała zleceniodawcę, aby przyłączył się do niej i ratował jej tyłek w razie opresji. Opłaciło się, bo facet miał sokole oko i załatwiał większość wrogów zanim Zuomot ich w ogóle zauważyła. W ten sposób sama mogła skupić się na rozwiązywaniu zadań po swojemu – włamaniami i łganiem w żywe oczy.
Nowy Fallout nie jest tytułem, w który łatwo się gra strzelając. Obiekty na ekranie poruszają się chaotycznie, ciężko w nie trafić, system celowania V.A.T.S. jest nieskuteczny i nawet wpakowanie wrogowi w czaszkę pięciu naboi nie zawsze go zatrzyma. Do tego dochodzi jeszcze toporność grafiki, która lubi się przycinać, gdy na ekranie pojawia się więcej wrogów i człowiekowi przechodzi cała ochota na wojaczkę. Dobrze jest znaleźć sobie jakiegoś towarzysza, który za nas zajmie się trafianiem w przeciwników.
Zuomot była wyrafinowana. Była zimna i wredna – tak już jej się coś w łepetynce od tego postrzału poprzestawiało. Ciągle żyła myśląc, co zrobi swojemu niedoszłemu mordercy, Benny’emu, który w międzyczasie został szefem jednego z kasyn w Nowym Vegas. Nie było dobrym pomysłem wbiec tam z arsenałem na plecach i strzelać do wszystkiego, co się rusza… Ale dało się wejść grzecznie i uwieść Benny’ego. Facet był tylko facetem i po chwili rozmowy prowadził kurierkę do prywatnych apartamentów, gdzie opuscił gardę i spodnie. Po numerku, który zapamiętał do końca życia, Zuomot z dziką satysfakcją wbiła mu nóż w bebechy.
Od pierwszej odsłony Fallouta elementy seksu jakoś tam się przez rozgrywkę przewijały. Nie inaczej jest w „New Vegas”. Co prawda nie można sobie kupić usługi u zwykłej prostytutki (pojawiają się tylko w okolicach i we wnętrzu jednego z wielu lokali), a jak zaprosiłem… zaprosiłam jednego żigolo do pokoiku na piętrze, to się zawiesił i poszedł spać sam (a kasę wziął, drań). Oczywiście to jest gra amerykańska, więc odrywane głowy i kończyny widzimy średnio co 10 minut, ale Boże uchowaj, aby gdzieś tam pojawił się odsłonięty sutek. Wszystkie sceny „seksu” polegają na kilkusekundowym przyciemnieniu ekranu, a na dodatek do pokoju za mną pakowali się moi towarzysze i grzecznie sobie stali w kącie podczas tego przyciemnienia – silnik fabularny gry zupełnie jednak takim brakiem nastroju się nie przejmował. Jeśli ktoś miał nadzieję, że po „Wiedźminie” i przede wszystkim „Heavy Rain” deweloperzy nauczyli się umieszczać ze smakiem (a przynajmniej z sensem) seks i erotykę w grach komputerowych, niech sobie marzy dalej. Rzeźnia – tak, miłość bliźniego swego (nieważne jak pokręcona) – nie. Takie są reguły rynku amerykańskiego i z tym musimy się jeszcze przez długi czas liczyć.
Zabicie Benny’ego jednak tylko pobudziło apetyt na szerzenie coraz bardziej bezinteresownego zła. Tymczasem Nevada stała się areną starć potężnych sił oraz prawie nic nieznaczących grupek. Mniejszymi frakcjami Zuomot nie miała zamiaru się przejmować, ale wypadało przyjrzeć się trzem głównym graczom. Przede wszystkim wszędzie panoszyli się ideowi spadkobiercy rządu Stanów Zjednoczonych (Republika Nowej Kalifornii – trochę bez sensu, że republika, bo nawet mimo posiadania prawdziwego Prezydenta obywatele nie mieli w niej za dużo do gadania). Same Nowe Vegas, pełne ćpunów, prostytutek i hazardzistów miasto w centrum obszaru gry, trzymał w garści tajemniczy Pan House, szef wszystkich szefów. A od wschodu nadciągał Legion Cezara – dorośli faceci przebierający się za starożytnych Rzymian i gwałcący, krzyżujący i palący wszystkich dookoła w imię wyższych zasad, dobrej zabawy i rekonstrukcji historycznych. Zuomot doszła do wniosku, że albo przejmie interes Pana House’a, albo dołączy do Legionu. Do pewnego stopnia udało jej się to pierwsze, ale niestety dokończenie dzieła wymagało zręcznościowego wybicia wszystkich legionistów, co przy jej sposobie bycia okazałoby się nie do zrobienia.
Zresztą wychodząc z założenia, że pokorne ciele dwie matki ssie, nasza ulubiona kurierka długo utrzymywała status „swojego człowieka” we wszystkich ważniejszych frakcjach, próbując zrozumieć, w jaki do ciężkiej cholery sposób działa system karmy. Czasami Zuomot bez przeszkód mogła być przyczyną nagłych zgonów członków jakiejś społeczności, a czasami wystarczyło, aby niegrzecznie odszczeknęła na zadane pytanie, aby stać się wrogiem publicznym ze statusem kill-on-sight. Zwłaszcza utrata szacunku z powodu drobnej kradzieży była zaskakująca, nawet wtedy, gdy nikt jej nie widział, albo wręcz gdy poprzedni właściciele całkiem opuścili dany rejon porzucając dobra bez planów powrotu. Z drugiej strony, gdy okazało się, że jej towarzysz kategorycznie odmówił współpracy z Cezarem, a Zuomot chciała się z nimi sprzymierzyć, wystarczyło na czas kontaktu z Legionistami odstawić nerwusa do jakiegoś miasta i kazać mu czekać chwilkę, po czym po otrzymaniu zlecenia zabierać go ze sobą i korzystać z jego pomocy w trakcie właściwego wykonywania zadań Legionu. Bardzo długo ta sztuczka działała.
System reputacji i zdobywania doświadczenia nie zmienił się praktycznie od czasów pierwszego „Fallouta”. O ile to pierwsze jeszcze jakoś zależy od naszych działań, to doświadczenie dalej nie ma nic wspólnego z tym, co robimy w trakcie gry – możemy nabijać XP zabijając przez godzinę dzikie zwierzęta na pustyni, a potem, po zrobieniu kolejnego poziomu, podnieść sobie 15 punktów umiejętności „nauki ścisłe”. Dalej też charakterystyka naszej postaci opiera się na zestawie atrybutów S.P.E.C.I.A.L. Tu pierwsza uwaga o polskiej wersji – cechy takie jak siła, percepcja itp. zostały lepiej przetłumaczone w „Fallout III” – tam przynajmniej udało się zachować skrót S.P.E.C.J.A.Ł. – w „New Vegas” wyszedł z tego koszmarek S.P.W.C.I.Z.S. Naprawdę nie można było skorzystać z pomysłów tłumaczy poprzedniej części i zachować jakąś spójność nazw? A jak już przy tym tłumaczeniu jestem, to popastwię się dalej, bo polska wersja w paru miejscach strasznie zazgrzytała. Owszem, można uśmiechnąć się na widok uwiecznienia naszego polskiego mema internetowego „Jestem hardkorem” (chociaż to już było w „Starcraft II”), można też się zastanowić, czy zamiast „nasienia dyni” nie powinno być „nasiono”. Ale to są drobiazgi. Poważniejszy zarzut dotyczy tłumaczenia z rzadka rzucanych słów „fuck” czy „shit” (które też od zawsze w „Falloutach” były) – zastępowanie ich o wiele dosadniejszymi polskimi zwrotami wygląda bardzo sztucznie i na siłę, tym bardziej, gdy pojawiają się tak nagle ni stąd ni zowąd w zupełnie kulturalnej konwersacji.
Koniec końców swoimi działaniami Zuomot doprowadziła do tryumfu Cezara i Legionu Jego, zupełnie niechcący pomogła zaprowadzić twarde prawo, ale prawo i zrezygnowana odeszła na pustkowia. Pustkowia nigdy się nie zmieniają.
…a powinny, bo mamy już 2010 rok, a gra od strony technicznej przypomina tytuły sprzed pięciu-ośmiu lat. Przede wszystkim jest brzydka jak noc. Gdy korzystamy z widoku trzeciej osoby, to drażni sztuczność ruchu (zwłaszcza w trakcie poruszania się po skosie) i trudności w celowaniu. Z kolei w trybie pierwszoosobowym albo nie widzimy ani swoich rąk, ani nóg, ani w ogóle niczego, albo jedną lub dwie ręce trzymające broń – ale za to w taki sposób, że gdyby to była prawdziwa broń i miała wystrzelić, to w najlepszym wypadku połamałaby nam jedynie palce. Podczas rozmów z napotkanymi postaciami (które nie poruszają ustami) nie słychać naszego głosu, a gra się zatrzymuje i nawet płomienie w palenisku zamarzają. W 2010 roku? Sam interfejs dalej jest fatalnie nieergonomiczny (znowu 30% czasu gry spędziłem żonglując ekwipunkiem i naręcznym komputerkiem) i gdy jeszcze do tego dodać dziesiątki, jeśli nie setki błędów w programie, trzeba wielkiego samozaparcia, aby się do tej pozycji nie zniechęcić.
Jestem tą grą rozczarowany. Być może właśnie z powodu niedawnych doświadczeń z przepięknym (mimo, że tylko na konsolach) „Red Dead Redemption”, które technicznie bije na głowę najnowszego „Fallouta”, o warstwie artystycznej nie mówiąc. Jednak trzeba oddać Falloutowi sprawiedliwość: mamy tu zdecydowanie więcej swobody w graniu różnymi charakterami, i dużo większy wpływ na zakończenie całej opowiadanej historii.
Na pewno nie jest to gra dla wielbicieli strzelanek, bo walki są w niej bardzo męczące, chaotyczne i sprowadzają się do ładowania w przeciwnika (lub, jeśli korzystamy z komputera celowniczego, głowę tegoż przeciwnika) pocisku za pociskiem, a gdy nam spadnie zdrowie, do spauzowania, użycia kilku stimpaków i wznowienia gry. Zdecydowanie dużo lepiej bawiłem się w trakcie turowych walk w „Fallout Tactics”.
Z kolei wielbiciele RPGów mają do wyboru wiele innych ciekawszych pozycji, chociaż muszę przyznać, że dużym plusem jest możliwość gry w sposób pokojowy (a przynajmniej bez konieczności mordowania wrogów setkami). W zasadzie aż do ostatniej wielkiej bitwy można sobie poradzić bez inwestowania w solidną broń i maksymalizowania umiejętności strzeleckich. I nawet żal, że po zakończeniu linii fabularnej nie ma tzw. free-roamingu, w którym można by pozwiedzać nieodkryte miejsca i pozamykać niedokończone sprawy.
Tak naprawdę jest to po prostu pozycja dla miłośników serii, bo ktoś, kto z „Falloutem” jeszcze się nie spotkał, raczej nie będzie się dobrze bawić przy jego najnowszej odsłonie.
Jakub Gwóźdź
Ocena: 60%
Zalety: bardzo rozbudowany świat, przekonujące i sensowne questy, spora dowolność w sposobie rozgrywania fabuły. Wady: liczne błędy (crashe również na XBox, sądząc po dyskusjach w Internecie), słaba oprawa wizualno-dźwiękowa, kiepska mechanika części zręcznościowej. Dla rodziców: Pegi 18+. Wymagania sprzętowe gry Fallout: New Vegas: Procesor dwurdzeniowy 2 GHz, 2 GB pamięci RAM, karta grafiki 256 MB, 10 GB wolnej przestrzeni na dysku twardym, Windows XP/Vista/7. Fallout: New Vegas, gra RPG/akcja na platformy PC, Xbox 360, PS3, od lat 18. Producent: Obsidian; polski wydawca: Cenega; cena wersji PC: około 125 zł. |
Polecamy także:
„Alpha Protocol” – recenzja gry
„Drakensang: The Dark Eye” – recenzja gry
5 listopada o godz. 14:43 55583
„Z kolei wielbiciele RPGów mają do wyboru wiele innych ciekawszych pozycji” – proszę wymienić trzy. Albo, co będę okrutny – jedną:P.
5 listopada o godz. 15:02 55587
To jest po prostu Fallout więc i tak z 10-20% graczy w polsce już klaska uszami z radości. Grafika to nie wszystko, postnuklearny klimat swego rodzaju remake dzikiego zachodu. Świat pełen swobody, ale brutalny i surowy za razem. To jest to za co ludzie kochają tą serię.
5 listopada o godz. 21:03 55601
Ta recenzja to jakiś żart? Przepraszam za tylko jedno zdanie, ale chwilowo nie mam czasu na więcej. Jestem zażenowany, prawdę napisawszy.
5 listopada o godz. 22:11 55603
@bosman
Nie jestem wielbicielem RPG, tylko fanem serii Fallout (uwielbiam tę
estetykę od kiedy przeczytałem „Greensback’s Continuum” Gibsona), ale
wyobrażam sobie, że po prostu muszą być lepsze pozycje (przynajmniej
technicznie lepsze). Wiedźmin? Dragon Age? Mass Effect?
A jakby nagiąć definicję gatunku, to powiedziałbym, że o wiele
bardziej wczuwałem się w role bohaterów Heavy Rain (i odgrywałem te
role) niż w przypadku Sheparda w ME albo swojej bohaterki Fallout:NV.
@Adikos
Odcinanie kuponów w przypadku legendarnych serii nie zawsze wystarczy
do zmuszenia fanów do klaskania uszami. Czasem po prostu żenujące
wykonanie potrafi zniweczyć najlepszy potencjał.
Grafika to nie wszystko, ale mój wewnętrzny geek zaczął wrzeszczeć z
przerażenia, gdy po wejściu do szopy zobaczył padające przez dziury w
ścianach snopy światła. Bo światło pada zarówno z zachodu, z północy i
prostopadle z góry, a snopy światła się cudownie krzyżują, jakby na
zewnątrz 3 słońca świeciły.
Przypomniał mi się tekst JMD na temat gier dla idiotów, przy okazji
trailera TFU2.
(Przy okazji, nie mam najmniejszych problemów z akceptacją istnienia
ghouli i supermutantów – chociaż zaczynam się krzywić widząc olbrzymie
owady, które fizycznie nie mogą istnieć – problem masy/powierzchni) 🙂
I polecam przyjrzeć się screenshotowi z „Pistolero Żmij”. Jak sama
nazwa wskazuje, „pistolero” nazywają się tak, bo atakują przechodniów
łomami… 🙂
5 listopada o godz. 22:15 55604
@zapiskowiec
Trudno się odnieść do tak lakonicznej krytyki.
JMD
10 listopada o godz. 14:10 55865
To nic dziwnego, że ludzie reagują agresywnie, gdy ktoś krytykuje obiekt ich uczuć (czy to będzie gra, konsola czy… kobieta :> )
Gotów jestem podjąć dyskusję na temat F:NV. Tylko trochę ciężko mi dyskutować z jednym pytaniem retorycznym, prawdę napisawszy. Łatwiej byłoby się odnieść do konkretnych argumentów.
18 listopada o godz. 12:48 56341
Padły tutaj mocne słowa. Być może zbyt mocne. Ktoś pracował nad umysłem Pana Jakuba :)… A tak poważnie to mi również wielu rzeczy brakuje w nowym falloucie. Brakowało mi ich też w 3 z tymże z czasem pojawiła się olbrzymia ilość fanowskich modów dzięki którym gra sporo nadrobiła. Myślę, że podobnie będzie i w tym przypadku. Mody można znaleźć na stronie falloutnexus’a. Znakomita większość jest stabilna. Jest już i strona z modami pod nv, ale na razie nie ma tam w czym przebierać. Pozdrawiam.
25 listopada o godz. 0:43 56675
W grę nie grałem, ale recenzja super. Dużo ciekawsza i oryginalniejsza od recenzji na innych stronach. Mimo oceny zachęciła mnie do sprawdzenia F:NV…
27 listopada o godz. 14:28 56818
Ależ! Skąd to wrażenie, że ocena 60% jest oceną kiepską?
25 stycznia o godz. 18:06 60073
poza tym, że gra cieła i muliła niczym maluch przed wzniesieniem, wywalała z idiotycznych powodów, generalnie na średnich detalach chodziła dużo gorzej niż CoD: Black Ops na wysokich [fakt przestrzeń robi swoje.. ale panowie..], to jednak wezmę FNV w obronę przed 60% które uważam za wynik jednak kiepski 😉
-subiektywnie czułem się dużo bardziej związany z postacią niż w takim DA:O (które rozbudziło moje oczekiwania jako niby duchowy następca BG), naprawdę było mi przykro zabijać dr House/Brotherhood of Steel, naprawdę nie było mi przykro zabijając gołymi rękami benniego-wręcz przeciwnie :D. Niektóre postaci były cudowne [szczególnie roboty: victor i yesman], czy to przez sam ich pomysł czy historię/charakter [np kompan lekarz i ostańce enklawy]. pod względem technicznym rzeczywiście straszne ale jak dla mnie powinno to się odbić w 20% minus, bowiem reszta mnie bardzo usatysfakcjonowała 🙂
25 stycznia o godz. 23:51 60083
Po prostu recenzent postanowił nie poddawać się popularnemu trendowi oceniania gier, w/g których wszystko poniżej 86% to bezwartościowe śmieci 🙂
Serio – od dziesięciu, może piętnastu lat ma miejsce idiotyczny proces, który doprowadził co absolutnego zdewaluowania pojęcia oceny. Jeżeli ktoś uważa, że w recenzjach najważniejsza jest ocena procentowa (na dodatek w/g jakiejś idiotycznej hiperbolicznej skali z asymptotą w 100% i medianą ocen zdecydowanie powyżej 90%), to ja dziękuję.
26 stycznia o godz. 22:58 60125
Skoro Panie recenzencie uważasz skalę za idiotyczną, to jej nie stosuj, niezależnie od okoliczności. Bo jeśli wbrew przekonaniom jej używasz, to cuda prawdziwe wychodzą i przymiotnika idiotyczny to mogę użyć niestety doosobowo. Miałem na tę FNV recenzje machnąć ręką, ale kiedy widzę, jak buńczuczni potrafią być niektórzy wyrobnicy pióra z aspiracjami, to człowiekowi ręce opadają. Daj mi tylko Panie recenzencie czas do jutra.
27 stycznia o godz. 8:17 60137
@zapiskowiec
Odpowiadając wprost – wskazanym przez Pana idiotą jestem ja, bowiem kategorycznie proszę autorów o wystawianie ocen. Również ja odpowiadam za wprowadzenie w Technopolis używanej tu skali. Mam nadzieję, że to wyjaśnie sprawę.
Jan M. Długosz
20 kwietnia o godz. 0:12 63198
Kilka słów do autora. Pozwolę sobie pominąć fragmenty pisane kursywą z uwagi na ich kronikarski, a nie ocenny charakter. Skupię się na pozostałej części, która jest „niezwykle ciekawa”.
Część 1. zaczynająca się od słów „Zaczęło się z grubej rury…”.
Trafne spostrzeżenie, że jakoś trzeba graczowi objaśnić o co chodzi w fabule, świecie itp. Niestety, jeżeli już FNV oceniać w tym kontekście, to wyłącznie na plus, bowiem twórcy zadali sobie dużo trudu, aby wszystko, co widzimy i z czym się spotykamy miało sens. Na tle innych tytułów FNV raczej błyszczy, no chyba, że chcemy go obciążyć za to, co w grach powszechne i skądinąd konieczne. Uwaga o Wiedźminie to najpewniej żart, choć pewny być nie mogę.
Część 2., którą zacytuję w całości, tyle w niej perełek.
„Nowy Fallout nie jest tytułem, w który łatwo się gra strzelając. Obiekty na ekranie poruszają się chaotycznie, ciężko w nie trafić, system celowania V.A.T.S. jest nieskuteczny i nawet wpakowanie wrogowi w czaszkę pięciu naboi nie zawsze go zatrzyma. Do tego dochodzi jeszcze toporność grafiki, która lubi się przycinać, gdy na ekranie pojawia się więcej wrogów i człowiekowi przechodzi cała ochota na wojaczkę. Dobrze jest znaleźć sobie jakiegoś towarzysza, który za nas zajmie się trafianiem w przeciwników”.
kolejny żarcik? Czy w FNV ma się grać łatwo strzelając? Przeciwnicy zachowują się chaotycznie? A może mają stawać w kolejce po kulkę? Zdawać by się mogło, że im trudniej trafić, tym lepiej. V.A.T.S. jest nieskuteczny? Czy autor rozumie, czym jest V.A.T.S.? On jest bardzo pomocny i znacząco upraszcza rozgrywkę. Wpływa on na celność, za spowodowane obrażenia odpowiadają inne mechanizmy – od progu odporności, przez współczynnik obrażeń zadawanych przez broń, po trafienie krytyczne. Wpływają na to współczynniki, perki, liczba punktów akcji etc. Długo by pisać. Na marginesie, nie doświadczyłem tych legendarnych już problemów z grafiką, a w szczególności przycięć animacji. Może należy grać na sprzęcie spełniającym przynajmniej wymagania minimalne gry?
Część 3. zaczynająca się od słów „Od pierwszej odsłony Fallouta elementy seksu…”.
Dostaje się, oj dostaje, FNV za całokształt. I to nie swój, ale gier w ogólności. Krew tak, seks nie – zdaje się kpić autor recenzji. Mnie to nie obchodzi, bo nie muszę mieć seksu na ekranie. Nie czuję takiej potrzeby. W Arcanum w pewnym przybytku oferowano seks z owcą i nie chciałbym tego oglądać. Podobnie jak randki intymnej z ghoulem w Atomic Wranglers w FNV. Czarny ekran i odgłosy wystarczyły. Generalnie, więcej wyobraźni, bo FNV to gra z wyobraźnią. Na ten przykład komuś wystarczyło wyobraźni, aby napisać o czymś takim w FNV http://www.popmatters.com/pm/post/132773-/ . Az dziw bierze, czego to ludzie nie wymyślą, choć seksu w FNV nie ma. Ważniejsze są dla mnie tropy popkulturowe, którymi FNV aż skrzy. No, ale kogo to obchodzi? Aha, i czym jest do diaska ów „silnik fabularny gry”?
Cześć druga zarzutów jutro.