Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

10.11.2009
wtorek

„FIFA 2010” – recenzja gry

10 listopada 2009, wtorek,

screen z gry Fifa 2010PIŁKA NADAL JEST OKRĄGŁA

Wraz z rozwojem branży elektronicznej poznajemy coraz więcej praw nią rządzących. Jednym z nich jest to, które głosi, że zawsze będzie nowa FIFA. Ni deszcz, ni śnieg, ni wiatr, nic nie jest w stanie powstrzymać EA Sports przed przyszykowaniem na jesień nowej odsłony swojego piłkarskiego szlagieru. Jest to równie pewne, jak to, że Polsat wyemituje na święta „Kevina samego w domu”.

Gry sportowe należą do tzw. „tytułów pierwszego kontaktu”, pewnego rodzaju gier, na które trafiają osoby nie zawsze interesujące się na co dzień elektroniczną rozrywką. Ma to swoje przyczyny zarówno w ich niskiej kategorii wiekowej – są pozbawione krwawej przemocy, więc można je w ciemno kupić każdemu starszemu dziecku, – jak również przez to, że odwołują się do znanych i popularnych dyscyplin sportu. Wszyscy wiedzą więc czego mniej więcej się po nich spodziewać i w mig pojmują ich zasady. Jest to jednocześnie broń obusieczna – osoby stroniące od sportu raczej rzadko sięgają po tego typu gry. Chciałbym więc lojalnie uprzedzić w tym miejscu – „FIFA 2010” to pierwsza gra sportowa, w którą grałem więcej niż godzinę od dobrych dziesięciu lat. I muszę przyznać, że bawiłem się świetnie.

screen z gry Fifa 2010
Screen z gry FIFA 2010

„FIFA” wzbudzała we mnie dotychczas tyle emocji, co regularne aktualizacje programu wirusowego. Dla ludzi, którzy rok w rok kupują kolejne odsłony cyklu wszelkie zmiany muszą mieć charakter ewolucyjny. Dla mnie, pamiętającego jak przez mgłę „Sensible World Of Soccer” na Amidze znajomego, czy „Goal 3” na Pegasusie, najnowsza produkcja EA jest ogromnym zaskoczeniem. Gry piłkarskie to elektroniczna rozrywka w stanie czystym. Nikt nie eksperymentuje tu z narracją, nie próbuje nas poruszyć czy skłonić do myślenia – mamy się dobrze bawić, sterując ulubionym zespołem, najlepiej siedząc na jednej kanapie z żywym przeciwnikiem. Z tego też względu cała ewolucja gatunku poszła w stronę mechaniki i sterowania. Jeżeli popatrzymy na taki gatunek jak gry FPS, to tam niewiele się zmieniło w kwestii prowadzenia naszej postaci od czasów „Dooma” – owszem, możemy już skakać, czy biegać na boki, ale w gruncie rzeczy mechanizm jest ten sam od lat. Najnowsza odsłona „Fify” zdaje się nadal polegać na bieganiu po boisku, strzelaniu jednym przyciskiem i podawaniu drugim, jednakże jeśli bliżej się przyjrzeć, to okazuje się, że pod względem skomplikowania przypomina inny evergreen – deskorolkową serię sygnowaną imieniem Tony’ego Hawka. Liczba trików, dryblingowych sztuczek, poziom zręczności wymagany do osiągnięcia perfekcji są tak wysokie, że ma się momentami chęć wrócić do starych gier sportowych z lat 90. Jednocześnie system jest bardzo wciągający, a przeprowadzenie udanej akcji – niezwykle satysfakcjonujące.

Czy jednak wszelkie możliwe do wykonania przy użyciu pada kombinacje zbliżają nas do prawdziwego biegania po boisku? W najmniejszym stopniu. „FIFA” to nie tyle symulator piłkarski, co ostateczny gadżet fana piłki nożnej służący do oglądania meczy w dowolnym momencie. W chwili, gdy włożymy płytę do napędu konsoli i rozegramy pierwsze spotkanie, w gruncie rzeczy poznajemy całą grę. Mecze można rozgrywać na dwa sposoby, albo sterując naraz całą drużyną, albo jednym, stworzonym przez nas zawodnikiem, którego możemy prowadzić przez kolejne szczeble piłkarskiej kariery. Jednakże to wszystko – mecz to mecz i nawet jeżeli zwiększymy poziom trudności, to na murawie nie pojawią się dodatkowe piłki lub bramki mogące bardziej skomplikować grę. Jedyna różnica jest taka, że na wyższych poziomach trudności komputerowy przeciwnik jest bardziej sprawny i bezwzględny.

screen z gry Fifa 2010
Screen z gry FIFA 2010

I nie jest to w żadnym stopniu wada gry. „FIFA 2010” daje po prostu możliwość obejrzenia meczu, na którego przebieg mamy wpływ, bez konieczności korumpowania sędziów czy zawodników. Jest tu wszystko, czego prawdziwy fan piłki nożnej potrzebuje do szczęścia, a zwykły śmiertelnik nie zwraca uwagi: licencjonowani zawodnicy, licencjonowane kluby, licencjonowane stadiony. Ba! Nawet sama gra posiada naklejkę poświadczającą, że jest zatwierdzona przez odpowiednie piłkarskie organa. Słowem, szczytowe osiągnięcie korporacyjnej fabryki jaką jest dzisiaj zawodowy sport. „Fifa 2010” to widowisko w pudełku – daje możliwość zobaczenia ulubionych gladiatorów w wyśnionych konfiguracjach. Pozwala również spełnić marzenia – zdobyć puchar Europy klubem ze swojego miasta, poprowadzić polską reprezentację ku zwycięstwu w meczu z Niemcami, a także stanowi paliwo do niezliczonych teoretycznych rozważań, która drużyna mogłaby wygrać z którą i jak. Dodatkowo w trybie „gwiazdy” daje możliwość wcielenia się w prawdziwego, sprawnego, nie łapiącego zadyszki po 50 metrach biegu piłkarza i strzelania paru goli. Istnieje również mocno ograniczony tryb „menadżerski”, który pozwala pokierować drużyną od kuchni, ale ten element wydaje się być średnio porywający i pod względem skomplikowania daleko mu do obecnych na rynku gier polegających na zarządzaniu klubem piłkarskim.

screen z gry Fifa 2010
Screen z gry FIFA 2010

Jest coś takiego w piłce nożnej, że nawet jeśli się nie jest kibicem, nie chodzi na mecze, nie jest się bieżąco z ligami, transferami i wszystkimi tymi fascynującymi informacjami, które można przeczytać w magazynach pokroju „Piłka nożna”, to gdy widzi się w telewizji transmisje ze spotkania, bardzo łatwo jest się wciągnąć. Jako widz piłki nożnej „od mistrzostw do mistrzostw” z dużym zaskoczeniem zaobserwowałem, że już po kilku rozegranych meczach zacząłem pokrzykiwać na swoją wirtualną jedenastkę, buczeć na niesprawiedliwego sędziego, oraz nucić pod nosem znaną wszystkim piosenkę o miłości do Polskiego Związku Piłki Nożnej. Gra wciąga, jednakże nie na tyle, aby spędzać przy niej całe godziny dzień w dzień, to raczej miły sposób na umilenie sobie godzinki i rozegranie kilku spotkań. Wszystko się oczywiście zmienia, gdy obok siedzi żywy przeciwnik, wtedy czas płynie szybko, a napędzany rządzą rewanżu syndrom „jeszcze jednego meczu” daje o sobie mocno znać. Przy czym „FIFA 2010” to gra, która może dać nieco radości osobom, które jedynie przyglądają się szarpiącym się z padami graczom. W końcu każdy rozumie zasady piłki nożnej, więc zorientowanie się w tym, co dzieje się na ekranie telewizora przychodzi bardzo łatwo.

screen z gry Fifa 2010
Screen z gry FIFA 2010

Poza tym kibicowskim aspektem „FIFA” posiada ambicje stania się e-sportem. Pomysł, aby dwudziestu, podzielonych na dwa zespoły, graczy udawało, że gra w prawdziwą piłkę nożną i spędzało całe dnie z padami w rękach jest nieco upiorny, ale może bardzo łatwo stać się rzeczywistością. W końcu sport to sport, nawet jeżeli polega na udawaniu, no cóż, sportu. Łatwo można sobie wyobrazić nie aż tak odległą przyszłość, w której mistrzowie wirtualnej piłki cieszą się popularnością dzisiejszych piłkarzy – na obecnym poziomie grafiki i animacji dla widza w sumie nie ma już znaczenia, czy piłkarz jest prawdziwy, czy też zbudowany z zer i jedynek i sterowany z fotela przez znacznie mniej wysportowanego e-sportowca. Iluzja jest bardzo wierna – kamera chodzi tak jak podczas prawdziwej transmisji, zawodnicy stroją odpowiednie miny i wykonują tańce zwycięstwa. Nawet relacje komentatorów, losowo składane z gotowych prefabrykatów są równie bełkotliwe jak w rzeczywistości. Jeżeli tylko powstanie technologia umożliwiająca syntezatorom naśladowanie Szpakowskiego i Szaranowicza, dzięki czemu można by niskim kosztem w nieskończoność generować ich komentarze, to iluzja się dopełni. Choć nic oczywiście nie stoi na przeszkodzie, aby wzorem koreańskich lig „Starcrafta” do komentowania na żywo wirtualnych meczy zatrudnić prawdziwych ludzi.

screen z gry Fifa 2010
Screen z gry FIFA 2010

Jednakże tę upiorną wizję zostawmy na boku – jeszcze sporo czasu minie, zanim dziewczynkom w Ameryce i chłopcom na całym świecie zupełnie odechce się biegać po boisku za piłką. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że robią dla własnej frajdy, a nie po to, aby za 20 lat, obwieszeni reklamami sponsorów, szczerzyć się z okładek kolejnych części „FIFY”.

Konrad Hildebrand

Ocena: 65%

0% 100%

Zalety: wciągająca rozrywka, iluzja transmisji prawdziwego meczu, gra o korporacyjnej piłce nożnej.

Wady: wszechobecne reklamy, godła sponsorów, gra o korporacyjnej piłce nożnej.

Dla rodzicówGra bez ograniczeń wiekowych (klasyfikacja PEGI 3+).

FIFA 2010, gra sportowa, bez ograniczeń wiekowych (PEGI 3+), w polskiej wersji językowej.  Dystrybutor: Electronic Arts. Cena wersji PC: 129,90 zł; Xbox 360: 229,99.

Polecamy także:

„Blood Bowl” – recenzja gry

„FIFA Manager 09” – recenzja gry

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php