Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

7.04.2008
poniedziałek

Rozmowa z Dr. Janem Zalasiewiczem o tym, co po nas zostanie w warstwach geologicznych

7 kwietnia 2008, poniedziałek,

A PO NAS OSAD

Andrzej Hołdys: – Wyobraźmy sobie, że ludzkość znika jutro. Upływa 100 mln lat. Czy coś po nas zostanie?

Jan Zalasiewicz: – O tak, pozostawimy po sobie liczne ślady w warstwach geologicznych. Wiele z nich będzie pośrednio związanych z naszą aktywnością. Uruchomiliśmy na przykład olbrzymią erozję rzeczną. Sprawiło to rolnictwo oraz przekształcanie terenu na wielką skalę na potrzeby górnictwa, pod budowę miast, dróg, przemysłu. Ten materiał wędruje do mórz i oceanów w tempie dziesiątki razy większym niż działoby się to, gdyby człowieka nie było.

W warstwach geologicznych na długo też zostanie utrwalone szybkie zniknięcie z zapisu kopalnego wielu gatunków roślin i zwierząt. To także jest nasz wkład w dzieje Ziemi. Zaczęliśmy od biosfery lądowej, obecnie ingerujemy coraz bardziej w życie oceanów. Stają się one coraz bardziej kwaśne, a to może się skończyć rozpuszczeniem osadów wapiennych na dnie mórz. Poważnie ucierpią zwierzęta, które budują skorupki z wapieni. Z pewnością w warstwach geologicznych zapisze się też wzrost poziomu oceanów, jeśli w wyniku globalnego ocieplenia dojdzie do stopnienia dużych fragmentów polarnych czasz lodowych.
 

skały
Fot. Christmas w/a K  , Flickr, (CC BY SA)
 

Czy da się odczytać, jak bardzo zmodyfikowaliśmy planetę?

Tylko częściowo. Ponieważ zapis geologiczny z lądu przechowuje się gorzej niż z dna oceanów, wiele zmian spowodowanych przez ludzi, na przykład powszechna obecnie degradacja gleb, przetrwa tylko przez pewien czas. Jednak inne nasze ingerencje, jak zakwaszenie mórz czy zmiana składu gatunkowego biosfery, zostaną utrwalone na bardzo długo i da się zrekonstruować skalę tych zmian.

Ktoś w przyszłości dowie się, jaka była ta nasza zaginiona cywilizacja? Samochody, samoloty, telewizory, telefony komórkowe, komputery – coś z tego przetrwa w warstwach geologicznych?

Wiele z takich przedmiotów zostanie tak zniszczonych przez procesy wietrzenia, korozji czy erozji, że nie da się ich rozpoznać – rozpadną się na małe drobiny materii i zostaną rozwleczone przez wiatry i prądy morskie. Czasami zachowają się jakieś tropy chemiczne, pozwalające odtworzyć oryginalny skład materiału. Sylwetki niektórych przedmiotów przetrwają zapewne w skale jako odciski. Może ktoś się domyśli, że te rzeczy nie powstały naturalnie. Wreszcie nieliczne obiekty – podobne do rzadkich znalezisk paleontologicznych, kiedy to natrafiano na tkanki i narządy zwierząt – zachowają się w stanie wystarczająco dobrym, aby dało się w nich rozpoznać złożone maszyny.

A z naszych miast coś pozostanie?

Jeśli my znikniemy, zdecydowana większość miast podzieli ten los. Erozja przekształci je w żwir, piasek i muł, które zostaną zmyte do morza. Z nich uformują się w przyszłości piaskowce i mułowce. Jednak bardzo wprawny geolog w przyszłości powinien odróżnić kamyk zbudowany z betonu od tego, który składa się z materiału powstałego naturalnie. Może przetrwają też jakieś resztki budowli, które potem zamieniły się w kupę gruzu, albo w niektórych profilach geologicznych widać będzie wzbogacenie warstwy osadów z naszej epoki o materiały użyte do wznoszenia rozmaitych konstrukcji.

Który rodzaj naszej aktywności pozostawi najbardziej wyrazisty i trwały ślad?

Może nim być emisja związków węgla i wywołana w ten sposób zmiana klimatu. Z badań przeszłości wiemy, że wahania temperatury powodują wiele głębokich i długotrwałych zmian na planecie. Pozostaje po nich bardzo wyrazisty zapis geologiczny. Również wymieranie gatunków pozostawia trwały ślad – to zmiana nieodwracalna.

Czy dla geologa obecne zmiany na Ziemi są szybkie?

Są błyskawiczne, nawet jak na ludzkie standardy. I nabierają tempa. Ziemia – jej lądy, oceany, atmosfera i lodowce – różni się znacząco od tej, na której żyli nasi rodzice. A co dopiero wcześniejsze pokolenia! Z perspektywy bardzo odległej przyszłości kilka ostatnich stuleci jawi się jako okres zmian równie raptownych, choć jeszcze nie tak poważnych w skutkach, jak te wywołane przez upadek meteorytu, który 65 mln lat temu doprowadził do zagłady dinozaurów i innych form życia.

Zatem w jakiej epoce geologicznej teraz jesteśmy?

Jest wiele przesłanek geologicznych, aby uznać, że w nowej, którą można nazwać antropocenem. Termin ten wymyślił w 2000 r. noblista Paul Crutzen i, choć jest nieformalny, używa się go coraz powszechniej. Kilka tygodni temu wspólnie z kolegami z Komisji Stratygraficznej Londyńskiego Towarzystwa Geologicznego zaproponowaliśmy, aby rozpocząć dyskusję o oficjalnym wprowadzeniu nowej nazwy. Mam nadzieję, że Międzynarodowa Komisja Stratygraficzna zainicjuje taką debatę.

Od kiedy powinno się liczyć antropocen?

Mógłby to być początek rewolucji przemysłowej. Przyjmuje się, że zaczęła się ona ok. 1800 r. Można uznać, że właśnie wtedy skończyła się poprzednia epoka geologiczna, czyli holocen. Zazwyczaj granice pomiędzy epokami wyznacza się poprzez wskazanie odpowiedniej warstwy w wybranym profilu geologicznym uznanym za reprezentatywny. Na razie jednak praktyczniej byłoby przyjąć jakąś datę za początek antropocenu, gdyż obecne zmiany, choć bardzo szybkie w skali tysiącleci, zachodzą stopniowo, z dekady na dekadę. Trudno byłoby wyznaczyć jeden przełomowy rok, w którym nastąpiła jakaś raptowna zmiana, na przykład w składzie chemicznym atmosfery czy oceanów.

Czy 200 lat to nie za mało na wyznaczanie nowej epoki? Może poczekać przynajmniej jeszcze ze sto? Nie wiemy przecież, jakie rozmiary przybierze globalne ocieplenie, zakwaszenie oceanów dwutlenkiem węgla czy transgresja mórz. Prognozy mówią, że duże, ale może nasz wpływ okaże się mniejszy?

Być może jest jeszcze za wcześnie na takie decyzje, jednak – wracając do pańskiego przykładu – nawet gdybyśmy jutro wszyscy zniknęli, to i tak skutki niektórych naszych dotychczasowych ingerencji będą odczuwalne na planecie bardzo długo. Sądzę, że nawet dziesiątki tysięcy lat. A przecież nie znikniemy ani jutro, ani pojutrze i nadal będziemy wywierali presję na środowisko. Ona nie ustanie z dnia na dzień, raczej będzie coraz większa. Dlatego warto zastanowić się nad formalnym wyznaczeniem nowej epoki.

Znany amerykański paleoklimatolog William Ruddiman z University of Virginia uważa, że ingerencja człowieka w środowisko na dużą skalę zaczęła się dużo wcześniej – wraz z rozwojem rolnictwa i powstaniem pierwszych miast. Neolityczni rolnicy tak bardzo zmienili klimat Ziemi, że gdyby nie oni, byłby on dziś chłodniejszy. Jego zdaniem antropocen trwa od 8 tys. lat.

Owszem, w warstwach geologicznych z wczesnego holocenu znajdujemy dowody aktywności człowieka. Ruddiman może więc mieć rację, kiedy twierdzi, że powolny wzrost stężenia dwutlenku węgla w atmosferze w okresie poprzedzającym rewolucję przemysłową był konsekwencją wycięcia lasów w niektórych regionach Ziemi. To z kolei mogło zatrzymać naturalne zmiany klimatyczne. Innym takim wczesnym śladem jest trwająca od czasów starożytnej Grecji i Rzymu do dzisiaj akumulacja ołowiu w lodzie grenlandzkim i torfie. Emitowany przez ludzi ołów zanieczyszczał atmosferę, a następnie opadał na powierzchnię. Niemniej te ingerencje nie były jeszcze na tyle duże, aby doprowadzić do takich zmian w środowisku, które zapisałyby się wyraźnie w profilach geologicznych. Co innego ostatnie wieki! Dla geologa to zupełnie nowa jakość. Oczywiście, można się zastanawiać, czy antropocen należy liczyć od 1800 r., jak my proponujemy, czy też – jak uważają niektórzy i być może okaże się, że jest to lepsza propozycja – dopiero od połowy XX w., kiedy do Europy i Ameryki Północnej dołączyła szybko rozwijająca się Azja.

Propozycja Paula Crutzena wprowadzenia antropocenu odebrana została jako prowokacja intelektualna, która miała zwrócić uwagę na fakt, jak bardzo przekształcamy planetę. Geolodzy odnosili się do niej raczej sceptycznie.

Niezależnie od tego, jakie motywy kierowały Crutzenem, zaproponowany przez niego termin, choć nieformalny, został zaakceptowany przez wielu naukowców. Pojawia się coraz częściej w artykułach naukowych, książkach i podczas konferencji. Uznaliśmy, że pora zbadać, czy może zostać oficjalnie wprowadzony, od kiedy go liczyć i jaką nadać mu rangę – ery, okresu czy też najmniejszej jednostki – epoki. Naszym zdaniem, dla antropocenu jest miejsce w geologicznej skali czasu. Sam termin i tak będzie używany, jeżeli naukowcy uznają go za ważny i wygodny w badaniach oraz rozważaniach na temat tego, jak bardzo człowiek zmodyfikował przyrodę planety. Natomiast dyskusje w Międzynarodowej Komisji Stratygraficznej trwają zwykle wiele lat, czasami dekad. Szuka się międzynarodowego konsensu. Z antropocenem będzie podobnie. Dla mnie jest jednak oczywiste, że człowiek już pozostawił trwały ślad w warstwach geologicznych. Można się jedynie zastanawiać nad skalą tych zmian.

Na razie ostrożnie uznaliście, że antropocen powinien być epoką. Przypomnijmy, że era kenozoiczna, która trwa od zagłady dinozaurów, dzieli się na dwa okresy: cieplejszy trzeciorzęd i chłodniejszy czwartorzęd. My żyjemy w tym drugim. Zaczął się on ok. 2 mln lat temu i na razie dzieli się na dwie epoki: plejstocen, czyli epokę lodowcową, i holocen. Czy człowiek może doprowadzić do zakończenia nie tylko holocenu, ale także całego czwartorzędu albo nawet otworzyć nową erę geologiczną?

Tak, to może się zdarzyć, lecz oczywiście dzisiaj nie wiemy, jak daleko posunie się ingerencja człowieka w przyrodę i jakie będą tego konsekwencje. Na przykład nie da się dokładnie przewidzieć, o ile wzrosną temperatury i czy dojdzie do znacznego skurczenia się polarnych czasz lodowych. Badania wskazują, że 3 mln lat temu, czyli pod koniec trzeciorzędu, poziom dwutlenku węgla był podobny do obecnego, czasze lodowe były trochę mniejsze, a poziom oceanów wyższy o 10-20 m. Jeśli nastąpi powrót do tej sytuacji, a zainicjowany przez nas wzrost temperatur utrzyma się co najmniej przez kilkanaście tysięcy lat, wówczas pożegnamy się z czwartorzędem, szczególnie jeśli tempo wymierania gatunków wzrośnie. Można też wyobrazić sobie, że zainicjowana przez nas zagłada świata żywego zatacza coraz większe kręgi i trwa długo. Wówczas mogłoby dojść do zmian w biosferze porównywalnych z tymi, które wystąpiły pod koniec ery mezozoicznej. Na razie jednak uznajemy, że zmiany są umiarkowane, czyli takie, jakie towarzyszą przejściu jednej epoki w kolejną. Oczywiście, byłoby najlepiej, gdyby ludzkości udało się tak zarządzać planetą, aby nie doprowadzić do jeszcze większych zmian środowiska. Wystarczy, jeśli antropocen pozostanie tylko epoką.

Jak gruba warstwa osadów pozostanie po tych pierwszych 200 latach antropocenu?

W jednych miejscach nie zachowa się nic, w innych – na przykład na dnie głębin oceanicznych – będzie to mniej niż milimetr. Jednak lokalnie warstwa osadów będzie miała miąższość paru centymetrów, decymetrów, a nawet kilku metrów, na przykład tam, gdzie przetrwają pozostałości miast. Ale konsekwencje dotychczasowej działalności człowieka będą trwały znacznie dłużej niż 200 lat, zapisując się w warstwach geologicznych, które dopiero powstaną.
 

Dr Jan Zalasiewicz jest przewodniczącym Komisji Stratygraficznej Londyńskiego Towarzystwa Geologicznego. Urodził się w Wielkiej Brytanii, gdzie jego polscy rodzice osiedli po II wojnie światowej. Pracuje na uniwersytecie w Leicesterze w środkowej Anglii.
 

Tekst opublikowany w tygodniku „Polityka” (13/2008) 
  
CZYTAJ TAKŻE:

Po nas choćby fale radiowe – Jak wyglądałaby Ziemia, gdyby człowiek nagle zniknął?

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php