Michała Kicińskiego i Marcina Iwińskiego, współwłaścicieli spółki CD Projekt, połączyła miłość do gier komputerowych i marzenie o stworzeniu własnej. Z tego marzenia narodził się „Wiedźmin – The Witcher”, pierwsza polska komputerowa superprodukcja.
Trudno ich złapać. Właśnie przyjechali, zaraz odlatują. Dziesiątki spotkań, narad. No i te nerwy, jak idzie sprzedaż Wiedźmina. Na razie – odpukać – nie jest źle. W Polsce utrzymuje się na pierwszym miejscu najlepiej sprzedających się gier. Choć od premiery minęły zaledwie trzy tygodnie, już udało się pobić rekord wszech czasów: 67 tys. sprzedanych egzemplarzy. Najwyraźniej magia mistrza Sapkowskiego działa.
– Musimy sprzedać milion egzemplarzy, żeby inwestycja w stworzenie gry się zwróciła – wyjaśnia Marcin Iwiński. Gra musi znaleźć nabywców nie tylko w Polsce, ale na wielu rynkach świata. Konkurencja jest ogromna, a CD Projekt dopiero stawia pierwsze kroki.
– Wszystko zależy od tego, jak długo uda im się podtrzymać zainteresowanie grą. Być może zyski pojawią się dopiero przy kolejnych wersjach. Zarabiać można nie tylko na sprzedaży samej gry, ale także dziesiątków gadżetów – albumów, koszulek, znaczków, kart. – wyjaśnia Marek Suchocki, ekspert rynku gier.
Gdyby grę CD Projektu potraktować jak film fabularny, to z budżetem 22 mln zł Wiedźmin znalazłby się na drugim albo trzecim miejscu na liście najdroższych polskich superprodukcji. Za „Quo vadis?”, a gdzieś w pobliżu „Ogniem i mieczem”. Nakręcenie filmu i serialu „Wiedźmin”, z Michałem Żebrowskim w roli głównej, kosztowało mniej więcej połowę tego, ile pochłonęła gra. Tymczasem w komputerowym świecie skala przedsięwzięcia nie robi specjalnego wrażenia.
– To przeciętny budżet. Na świecie robi się gry za dużo większe pieniądze – ocenia Dariusz Kazik z wydawnictwa Computer Graphics Studio. Także sami zainteresowani podchodzą do sprawy bez emocji.
– Na początku zakładaliśmy, że wydamy kilka milionów złotych. Z czasem wydatki rosły, a my nie chcieliśmy robić oszczędności. To nasza pierwsza gra. Od jej jakości będzie wiele zależało – przekonuje Marcin Iwiński. Na szczęście cała zabawa trwała cztery lata, więc wydatki były rozłożone w czasie i udało się je finansować z kasy firmy bez zaciągania kredytów. Przekonanie bankowców, by uwierzyli w moc wiedźmińskiego miecza Geralta z Rivii, mogłoby nie być takie łatwe.
Choć niedawno przekroczyli trzydziestkę, uchodzą za weteranów polskiego rynku gier komputerowych. Zaczynali, jak wszyscy z ich pokolenia, grając na prehistorycznych mikrokomputerach typu Atari, Commodore czy Amiga, podłączonych do telewizorów, z programami na kasetach magnetofonowych. Potem były pierwsze komputery PC i gry na dyskietkach, którymi handlowało się na warszawskiej giełdzie komputerowej przy ul. Grzybowskiej. Z tej giełdy wyrosła czołówka polskiej branży gier komputerowych.
Spółka Kicińskiego i Iwińskiego narodziła się w warszawskim liceum Czackiego. Obu, zakochanych w grach, zafascynowała informacja o nowince technologicznej, jaka pojawiła się w USA: sprzedawano tam gry na płytach CD. W stosunku do gier na dyskietkach to była prawdziwa rewolucja. Postanowili wziąć w niej udział i zająć się handlem grami na płytach. Tak powstała spółka CD Projekt, która była pierwszym polskim dystrybutorem największych światowych gier na CD ROM.
Na zdjęciu: Marcin Iwiński (po lewej) i Michał Kiciński. Fot. Leszek Zych
Gra w Ruchu
Kiciński i Iwiński szybko udowodnili, że są sprawnymi graczami także w realu. Umiejętnie dobrany zestaw tytułów, staranne opracowanie wersji polskich zyskało im przychylność graczy. Jako pierwsi na taką skalę wprowadzili w grach dubbing z udziałem najlepszych polskich aktorów (m.in. Piotr Fronczewski, Cezary Pazura, Janusz Gajos, Krzysztof Kowalewski). Zasłynęli też z niezwykle agresywnego marketingu, czym doprowadzali do szału konkurentów. Do historii branży przeszła wojna o Mesjasza, czyli grę zatytułowaną Messiah (duża część gier funkcjonuje na świecie pod angielskimi, nietłumaczonymi tytułami), którą CD Projekt zamierzał wprowadzić na rynek po wyjątkowo niskiej cenie. Konkurenci uznali to za dumping i poskarżyli się wydawcy. Skutecznie.
Bywały też sytuacje odwrotne, kiedy CD Projekt wprowadzał na rynek tanie zachodnie gry po zaskakująco wysokich cenach, które przedstawiał jako wyjątkowo niskie. Tak było na przykład z grą Hopkins FBI. Żonglowanie cenami stało się znakiem rozpoznawczym CD Projektu. To oni jako pierwsi odkryli, że gry można sprzedawać w kioskach Ruchu. Wypuszczali kolejne serie tanich gier (eXtra Gra, Fajna Cena, eXtra Klasyka, topseller) albo, przeciwnie, ekskluzywne wydania kolekcjonerskie. Niezwykle sprawnie opanowali sztukę wydłużania życia produktów. Konkurenci zgrzytali zębami, zarzucając im, że rozregulowują rynek, ale szli ich śladem.
Dziś gry można kupić nie tylko na specjalnych stoiskach w Empikach, ale także przebierać w wielkich koszach w supermarketach. Rynek się poszerzył – jest segment luksusowy z grami za 100-200 zł i popularny oferujący masówkę za kilka, kilkanaście złotych. Gry przestały być rozrywką dla dzieci i młodzieży. Dziś równie ważni stali się gracze dorośli.
Screenshot z gry „Wiedźmin”
Sposób na pirata
Agresywny marketing CD Projektu to była nie tylko walka wewnątrz branży, ale także zmagania z jej śmiertelnym wrogiem – piratami. Według różnych ocen obroty pirackiego biznesu stanowią 60-90 proc. oficjalnych obrotów branży gier. Szefowie CD Projektu wynaleźli tu kilka skutecznych rynkowych patentów. Zorientowali się, że jeśli gracz będzie mógł kupić w kiosku grę w polskiej wersji za kilkanaście złotych, to być może nie będzie już tak gwałtownie rozglądał się za piracką kopią. Wyliczyli, że bardziej im się opłaca zejść z ceną i sprzedać więcej, niż śrubować cenę i zostać z niesprzedanym nakładem gry, którą gracze kupią od piratów. Innym skutecznym pomysłem okazały się gadżety dodawane do gry – ozdobne pudełka, plakaty, mapy, podręczniki, pieczęci, których pirat podrobić już nie był w stanie. Ten patent odkryli w 1998 r. wypuszczając grę Baldur’s Gate i stosują do dzisiaj. Sprawdza się też inna metoda – jedna gra na wielu płytach. Okazało się, że im więcej płyt, tym mniejsze zainteresowanie piratów. Wszystko to sprawiło, że po dziesięciu latach wyrośli na największego w Polsce, niezależnego dystrybutora gier komputerowych z przychodami 120 mln zł. To ok. 20 proc. całego polskiego rynku gier.
Rynek szybko rośnie, co paradoksalnie stanowi dla CD Projektu poważne zagrożenie. Kolejni wielcy wydawcy rezygnują z usług niezależnych dystrybutorów i tworzą w Polsce własne spółki. Tak jak zrobił to amerykański gigant Electronic Arts (EA), wydawca słynnych gier Sims i FIFA. Spore wrażenie wywołało też niedawne przejęcie polskiej spółki People Can Fly (PCF) przez wielkiego międzynarodowego gracza Epic Games. PCF to było dzieło Adriana Chmielarza, uznawanego za jednego z ojców polskiego rynku gier komputerowych. Chmielarz zasłynął jako autor gry Painkiller, klasycznej strzelanki, uchodzącej dotychczas za nasz największy międzynarodowy sukces w tej dziedzinie. Prawa do Painkillera kupiła amerykańska firma DreamCatcher i dziś wydaje kolejne jej wersje już jako produkt made in USA.
Szefowie CD Projektu mają nadzieję, że nie podzielą losu Chmielarza i zachowają niezależność. Liczą, że pomoże im w tym moc Wiedźmina. Chcą wejść na giełdę, może już w 2009 r. Będą drugim komputerowym graczem na parkiecie, bo już niebawem zadebiutuje tam inna firma z branży, City Interactive.
Screenshot z gry „Wiedźmin”
Człowiek z silnikiem
Wszystko zaczęło się od przypadku. Cztery lata temu do CD Projektu przyszedł programista i zaproponował współpracę. Powiedział, że ma własny silnik gry i liczy, że wspólnie coś stworzą.
– Doszliśmy do wniosku, że jeśli jest okazja, to może warto spróbować. Zawsze marzyliśmy o własnej grze, a nasza firma miała już zasoby niezbędne do stworzenia dużej produkcji – opowiada Michał Kiciński. Silnikiem nazywa się najważniejszą część informatycznego oprogramowania gry. To dość kosztowny i skomplikowany element, więc zwykle firmy projektujące gry kupują już gotowy silnik i wykorzystują w wielu produktach. Dobry silnik, jak w samochodzie, sprawdza się w różnych modelach.
Postanowili, że ich silnik napędzi komputerową grę RPG. To trudny i specyficzny rodzaj gry. Trzy litery to skrót angielskiej nazwy role playing game. Gracz wciela się w określoną rolę w świecie wykreowanym przez komputer i wykonuje wyznaczone mu zadania, pokonując liczne przeszkody oraz tocząc zacięte walki z dybiącymi na niego wrogami. Gry RPG zwykle toczą się w świecie fantasy zaludnionym przez elfy, krasnoludy, hobbitów, czarnoksiężników i smoki. Nic więc dziwnego, że szukając dobrego scenariusza do gry, szefowie CD Projektu wybrali najsłynniejszego przedstawiciela tego gatunku, czyli -Wiedźmina? Sapkowskiego. Pisarz nie robił przeszkód i zgodził się udzielić licencji. Po bolesnym doświadczeniu z filmem zakładał najwyraźniej, że już nic gorszego jego bohatera spotkać nie może.
Prace nad grą prowadzone przez kilkuosobowy zespół już po roku zaowocowały pierwszą uproszczoną wersją. Rok później gotowy był ulepszony prototyp. Liczyli, że tym prototypem zainteresują któregoś z wielkich wydawców gier. Bez skutku. Pomocną dłoń wyciągnęła kanadyjska firma BioWare. Sprzedała im swój silnik Aurora, a także zaprosiła na swoje stoisko na największych targach gier E3 w Los Angeles. Dzięki temu o Wiedźminie i CD Projekcie dowiedzieli się dziennikarze światowej prasy komputerowej. Z wdzięcznością wspominają gest szefów firmy BioWare (przejętej niedawno przez EA).
– Obejrzeli, co robimy, i postanowili nam pomóc. Chyba dostrzegli w nas siebie samych sprzed dziesięciu lat – wspomina Kiciński. Z Ameryki szefowie CD Projektu wrócili z wiarą, że to się może udać. Prace nabrały tempa, a zespół tworzący grę rozrósł się do kilkudziesięciu osób. Zaczęły się żmudne i kosztowne prace. Szczególnym powodem do dumy stały się szermiercze popisy bohatera gry – efekt wielomiesięcznych prac dwójki kaskaderów, którzy opracowywali choreografię walk oraz zespołu technicznego, który przenosił je do świata wirtualnego. Zapadła też decyzja, że gra zostanie uzupełniona o dwa filmy animowane – długi prolog, wprowadzający gracza w klimat i realia wiedźminowego świata, oraz epilog, dla tych, którzy po kilkudziesięciu godzinach gry dotrą do finału. To rzecz stosowana jedynie w grach z wyższej półki. Przygotowania filmów podjął się najsłynniejszy polski komputerowy animator Tomasz Bagiński, autor nominowanej do Oscara „Katedry”.
Zobacz intro gry przygotowane przez Tomasza Bagińskiego (z narracją po angielsku):
Mikołaj pomoże?
Gdy przygotowania zbliżały się do finału, szefowie CD Projektu znów ruszyli w świat, by zaprezentować wielkim wydawcom swoje dzieło. Teraz już pewni siebie. O Wiedźminie było w branży głośno. To już nie był prototyp, lecz niemal gotowy produkt, który w przedpremierowym konkursie na targach gier E3 zdobył kilka nagród. I znowu przeżyli chwile goryczy. Nikt nie witał ich z otwartymi ramionami. Mnożono za to wątpliwości. Dlaczego to gra RPG? Dlaczego Geralt jest mężczyzną? Lepiej, żeby był kobietą, bo z badań wynika, że gracze wolą bohaterki, a nie bohaterów.
– To jakieś szaleństwo. Nikt dziś w dużej firmie nie ruszy palcem, jeśli nie będzie miał podkładki w postaci wyników badań – złości się Michał Kiciński.
Dopiero we Francji wiedźmińskie czary podziałały. Grę pod swe skrzydła przyjęła firma Atari – najmniejszy z grupy wielkich międzynarodowych wydawców. Ta nazwa starszym graczom przypomni zapewne dawne czasy. W końcu pierwsze konsole i mikrokomputery, a także prehistoryczna gra Pong (piłeczka pingpongowa odbijana przez przesuwane przez graczy kreski-paletki) to były dzieła Atari. Ale po tamtym Atari nie ma już śladu. Pozostał znak firmowy, który kupiła francuska firma Infogrames, handlująca grami. Dziś wspólnie z polską spółką firmuje grę The Witcher. Ma pomóc Wiedźminowi podbijać świat.
Screenshot z gry „Wiedźmin”
Gra ma już dziewięć wersji językowych i rozmaite odmiany uwzględniające lokalne przepisy i obyczaje. W Niemczech Geralt mógł toczyć dowolną ilość krwi z zabijanych potworów, byle krew miała kolor zielony. Na szczęście od niedawna przepis ten uchylono. W USA kolor krwi nie ma znaczenia, ale panie muszą być zapięte pod szyję. W polskiej wersji też nie brakuje lokalnych smaczków, kiedy na przykład bohaterowie wymieniają się kultowym okrzykiem: „Spieprzaj, dziadu!”.
Dwaj przyjaciele ze szkolnej ławki wierzą, że Wiedźmin pokona potwory i swym cudownym mieczem wyrąbie spółce bezpieczną przyszłość. Na razie jednak przyszłość Wiedźmina spoczywa w rękach innego eksperta od sztuk magicznych: świętego Mikołaja.
Adam Grzeszak
Tekst opublikowany w tygodniku „Polityka” (48/2007)
CZYTAJ TAKŻE:
„Wiedźmin” – recenzja gry. Wszedł na rynek gier video tym swoim powolnym, ale sprężystym krokiem. Nikogo nie zaskoczył, bowiem wszyscy od dawna na niego czekali. Ale kiedy się pojawił, głosy wokół ucichły, a twarze znieruchomiały w oczekiwaniu. „Wiedźmin” wywołał wśród graczy takie samo wrażenie, jak Geralt z Rivii w wyzimskiej karczmie „Pod Lisem”.
„Wiedźmin od lat osiemnastu” – Producent, warszawskie studio CD Projekt, tworząc „The Witcher” postawił wszystko na jedną kartę – powstała gra kategorii AA, która zmierzy się z najlepszymi zachodnimi tytułami.
„Wiedźmin” – pierwsze wrażenia. Miłośnicy prozy Sapkowskiego otrzymają program, którego scenariusz nie obraża ich inteligencji.
6 grudnia o godz. 13:55 11133
A czy wiadomo ile egzemplarzy sprzedano globalnie?
6 grudnia o godz. 16:57 11135
Szkoda, że autor nie dodał wzmianki o nieustających problemach finansowych światowego dystrybutora gry, firmy Atari, której co i rusz wieści się jej bankructwo (kwartalne straty w wysokości ponad 10 mln $). Miejmy nadzieję, że jej problemy nie odsuną w czasie zwraca się inwestycji poniesionych przy produkcji Wiedźmina…
7 grudnia o godz. 23:05 11163
jak dla mnie, a jestem wybredna, w obecnej chwili najlepsza gra z jaka mialam stycznosc. wiem ze to nie miejsce na takie komentarze, ale nie moglam sie powstrzymac…
a podbija to wszystko fakt ze Polacy mieli w to spoory jesli nie najwiekszy wklad.