„Battlestations: Midway” wita najpiękniejszymi planszami instalacyjnymi, jakie widziałem w grze komputerowej.
Lśniące Latające Fortece, myśliwce w śmiertelnym tańcu czy Catalina na tle pochmurnego nieba, wszystkie oddane z fotograficzna dokładnością, urzekną z pewnością każdego miłośnika lotnictwa. Problem w tym, że te plansze to nie tylko pierwsza, ale i ostatnia rzecz, która zachwyca w tym programie.
Zaraz po pięknych planszach możnemy obejrzeć świetny film otwierający z zapierającą dech w piersiach sceną ataku na Pearl Harbor. Chwilę później rozpoczyna się pierwsza misja – manewrowanie kutrem torpedowym po bombardowanym właśnie przez Japończyków basenie portowym.
Pływanie czterdziestotonową łodzią, napędzaną trzema silnikami (każdy o mocy 1500 koni), z prędkością czterdziestu węzłów, dodatkowo pod ostrzałem japońskich myśliwców, powinno być wielce emocjonującym przeżyciem, ale jest, niestety, równie ekscytujące jak wycieczka kajakiem po Kanale Żerańskim.
Niewygodne sterowanie bardzo utrudnia walkę z wrogimi samolotami, ale najgorsze wrażenie wywołuje kontrast pomiędzy planszami i filmem, a jakością grafiki w grze. Zapewne na nowym Xboxie „Battlestations: Midway” prezentuje się świetnie, ale wersja na PC wygląda jak program sprzed czterech, pięciu lat.
Zaraz po slalomie kutrem torpedowym gracz przesiada się do kabiny myśliwca P 40 Warhawk („amerykański dowód na to, że nawet cegła z odpowiednio dużym silnikiem może latać” – tak podobno mówiono o tej maszynie w czasie wojny), by zaatakować lądujące na lotniskowcach japońskie samoloty (co w rzeczywistości nie miało miejsca – Japończycy odpłynęli do swoich baz nie niepokojeni).
Lotnicza część gry wygląda nieco lepiej. Modele samolotów są przyzwoicie wykonane, a tekstury z konieczności ograniczają się do fal oceanu i rzadkich obłoków na niebie. Ta część „Battlestations: Midway” najbardziej przypomina „Secret Weapons Over Normandy”, zręcznościową grę lotniczą ze stajni LucasArts. Sterowanie maszyną, oglądaną z perspektywy „trzeciego samolotu”, czyli zza ogona, odbywa się za pomocą kilku klawiszy (kierunki, prędkość i spust broni), zaś zegary ograniczają się do prymitywnego wskaźnika prędkości i wysokości.
Fatalny błąd admirała Nagumo Rankiem 4 czerwca 1942 roku potężny japoński zespół uderzeniowy (2 pancerniki, 3 krążowniki, 11 niszczycieli i 4 lotniskowce) znalazł się na pozycji umożliwiającej atak na amerykańską bazę na wyspie Midway. Admirał Nagumo wydał rozkaz startu swoim najlepszym lotnikom; nagłe uderzenie miało wyłączyć samoloty z Midway z rozpoczynającej się właśnie bitwy. Zdobycie bazy umożliwiłoby Japończykom bezpośrednie atakowanie Hawajów, przesunęłoby też daleko linię obrony Wysp Japońskich. Najważniejsze jednak było co innego – Nagumo miał nadzieję wciągnąć w pułapkę amerykańskie lotniskowce, te same, których nie udało mu się zniszczyć w Pearl Harbor. Ale tym razem Amerykanie byli gotowi do bitwy; dzięki złamaniu „purpurowego kodu” znali dokładnie plany przeciwnika.
Ponad setka japońskich samolotów wykonała nalot na Midway. Amerykańskie myśliwce zostały, z małymi wyjątkami, zestrzelone, część instalacji naziemnych zniszczyły bomby. Maszyny ruszyły w drogę powrotną na lotniskowce, by uzupełnić paliwo i załadować nowe bomby. W tym samym czasie Nagumo czekał niecierpliwie na meldunki z samolotów zwiadowczych, poszukujących bezskutecznie amerykańskiej floty. Na pokładach stało dziewięćdziesiąt samolotów uzbrojonych w torpedy, gotowych w każdej chwili zaatakować wrogie okręty. Tymczasem meldunki znad Midway wskazywały na konieczność powtórzenia bombardowania. O 7.15 Nagumo rozkazuje przezbroić samoloty w bomby; maszyny zaczynają zjeżdżać do hangarów. Trzynaście minut później przychodzi wreszcie oczekiwany meldunek – zlokalizowano amerykańska flotę. Sytuacja wymusza na Nagumo zmianę decyzji: postanawia przyjąć najpierw na pokłady powracające myśliwce, by te, po zatankowaniu, mogły osłaniać samoloty torpedowe, które zaatakują wrogie okręty. Dowodzący Amerykanami admirał Fletcher jest w lepszej sytuacji – o 6.03 załoga rozpoznawczej Cataliny lokalizuje japońską flotę. Fletcher wie gdzie uderzyć, co więcej – wie kiedy. Znając czas ataku na Midway i pozycję lotniskowców Nagumo, może precyzyjnie obliczyć, o której godzinie lecące na resztkach paliwa japońskie samoloty zaczną podchodzić do lądowania. Nalot rozpoczyna się o 9.00. Najpierw bezskutecznie atakują trzy eskadry torpedowe, ponosząc ogromne straty (z 41 maszyn powróciło tylko 6). Poświecenie pilotów nie idzie jednak na marne – kiedy artyleria przeciwlotnicza i myśliwce zestrzeliwują jeden po drugim samoloty torpedowe, druga fala ataku złożona z bombowców nurkujących spokojnie zajmuje pozycje do ataku, po czym precyzyjnymi uderzeniami niszczy wszystkie japońskie lotniskowce. Pełnie benzyny zbiorniki maszyn gotowych do lotu i złożone w pośpiechu na pokładach bomby (te, które miały spaść na lotnisko Midway) dopełniają dzieła zniszczenia. Kończy się, trwająca niespełna sześć miesięcy, japońska supremacja na Pacyfiku. |
Walki w części lotniczej, szczególnie myśliwskie, są dynamiczne i dość zabawne. Braki w realizmie modelu lotu rekompensuje ogromna ilość agresywnych przeciwników, których trzeba zestrzelić. Bitwy na (i pod) morzu rozgrywają się oczywiście w nieco wolniejszym tempie, choć można znaleźć okręty podwodne rozwijające, i to w zanurzeniu, dwadzieścia pięć węzłów! System walki i sterowania okrętami uproszczono tak bardzo, że wzbudza on, po prostu, irytację. Na przykład takim Yamato (65 tys. ton wyporności, 2800 ludzi na pokładzie, dziewięć dział 460 mm) steruje się za pomocą czterech klawiszy i dwóch przycisków myszy. Czyli w kwestii symulatora mamy już pełną jasność.
Od prostej gry zręcznościowej odróżnia „Battlestations: Midway” jedna funkcja niespotykana do tej pory w tego typu programach – tryb taktyczny, umożliwiający dowodzenie całymi zespołami jednostek lotniczych i morskich. Misje są tak zaprojektowane, że najczęściej nie sposób wykonać je własnymi siłami. Trzeba więc angażować w walkę całe eskadry, którym wydaje się rozkazy albo z poziomu prostej mapy taktycznej, albo przy użyciu klawiszy komend. Gracz samodzielnie wysyła w powietrze samoloty z lotnisk lub pokładów lotniskowców, wybierając liczebność, uzbrojenie eskadr i wskazując im cele. Okręty można grupować w zespoły uderzeniowe, w których każda jednostka wykonywać będzie przydzielone zadanie.
Inny nowatorski pomysł to ekran napraw uszkodzeń okrętu, dzięki któremu można w czasie bitwy wysyłać załogę do likwidacji przecieków, gaszenia pożarów czy usuwania awarii broni. Ekran ten jest, niestety, obsługiwany przy pomocy niewygodnego interfejsu o ewidentnie konsolowym pochodzeniu.
Reasumując: „Battlestations: Midway” to całkiem fajna (świadomie używam tego bardzo pojemnego pojęcia) gra zręcznościowa, która może przypaść do gustu młodszym graczom, ale w żadnym razie nie jest to „rewolucja w dziedzinie komputerowych strategii morskich”, jak napisano w instrukcji programu. Na połączenie „Silent Hunter” i „Pacific Fighters” ze skomplikowaną grą strategiczna przyjdzie nam jeszcze poczekać.
Jan M. Długosz
Ocena: 3,5/6
Dla rodziców: Według PEGI program przeznaczony jest dla użytkowników co najmniej dwunastoletnich. W grze występuje przemoc, ale tylko w wersji „zmechanizowanej”, za to ostrzeżenie o wulgaryzmach umieszczono na okładce mocno na wyrost. Najwyżej – „hell” czy „dammit” i to tylko w wersji oryginalnej.
Battlestations: Midway, akcja, od 12 lat, gra z polskimi napisami, cena 99,90 zł. Dystrybutor: Cenega.
12 czerwca o godz. 1:25 42378
Zapraszam.
http://battlestations.eu