Ostatnio miałem okazję zagrać w „Człowieka z blizną”, wcześniej w „Ojca chrzestnego”. Co łączy te tytuły, poza tym, że są to gry akcji? Oczywiście oba mają filmowy pierwowzór. Jest to dobry przykład tego, o czym wspomniałem w pierwszym wpisie: że gry komputerowe, kino i literatura wzajemnie się przenikają.
Najpierw, w 1969 r., Mario Puzo wydał powieść „Ojciec chrzestny”, następnie, w 1972 roku, Francis Ford Coppola zekranizował ją, a na początku 2006 r. pojawiła się gra z twarzami i głosami aktorów, którzy zagrali w filmie (m.in. Marlona Brando, Roberta Duvalla i Jamesa Caana). Twórcy pomysłowo wykorzystali niedopowiedzenia w filmie, by w oparciu o nie stworzyć zadania dla gracza. Dla przykładu: filmowy Michael Corleone, aby dokonać zamachu, idzie do toalety restauracji, gdzie została ukryta broń. W grze sami musimy tę broń podłożyć.
W „Człowieku z blizną” wykorzystano inny pomysł. Gra rozpoczyna się przed finałową sceną filmu Briana De Palmy z 1983 roku, dzięki czemu tytułowy bohater, Tony Montana, dostaje szansę przeżycia. Po tym jak gracz – kierujący Tonym – wykorzysta okazję, musi poprowadzić bohatera z powrotem na szczyt, odzyskując wpływy, pieniądze i szacunek.
Twórcy gier wykorzystują ciekawe historie i charakterystyczne postaci filmowych gangsterów do swoich potrzeb. Kiedy będzie na odwrót? Ekranizacji gier oczywiście nie brakuje, ale przeważnie są to gry akcji bez skomplikowanej fabuły (chociażby „Lara Croft: Tomb Raider” czy „Doom”). Czas najwyższy jednak, by na gry spojrzeli także poważniejsi reżyserzy. Nie brakuje przecież dobrych gier akcji, które aż się proszą o ekranizację.
Przykładem jest chociażby „Mafia”. Jest to świetna gra, owszem – brutalna, ale twórcom (Czechom!) udało się coś rzadko spotykanego – stworzyli postać, która na długo zapada w pamięć. „Mafia” rozgrywa się w Ameryce lat trzydziestych. Głównym bohaterem jest Tommy Angelo, który był kiedyś praworządnym obywatelem zarabiającym na życie jako taksówkarz, a jedynie przez przypadek stał się jednym z najgroźniejszych gangsterów w mieście. Wszystko zaczęło się w chwili, gdy do jego taksówki podbiegło dwóch mężczyzn z pistoletami w dłoniach i kazało mu zgubić pościg.
Gracz „towarzyszy” Tommy’emu w mafijnej karierze. Zaczyna od prostych zadań – kradzież bądź zniszczenie samochodu, by później zacząć zabijać na zlecenie. Tommy musi dokonywać trudnych wyborów, w pewnym momencie musi wręcz zdecydować, czy pozostać lojalnym wobec przyjaciela czy szefa.
Fabuła gry – jej logiczne, stopniowe rozwijanie się aż do finału – doskonale nadaje się do przeniesienia na celuloidową taśmę. Może gdyby Martin Scorsese, reżyser m.in. „Chłopców z Ferajny”, „Wściekłego Byka” czy „Kasyna”, dowiedział się o tej grze postanowiłby wyreżyserować film na jej podstawie. Byłoby co oglądać…
Kolejnych doskonałym przykładem gry, która wręcz prosi się o przeniesienie na wielki ekran, jest „Max Payne”. To brutalna gra akcji polegająca na zabijaniu wszystkich przeciwników pojawiających się w zasięgu wzroku, ale jednocześnie jedna z nielicznych, które nie gloryfikują przemocy. Pokazano nie tylko twardego i bezwzględnego gliniarza, ale również człowieka cierpiącego z powodu utraty najbliższych.
Grałem w „Ojca chrzestnego” i „Człowieka z blizną”. Teraz chciałbym obejrzeć „Mafię” i „Maksa Payne’a”, bo oba te tytuły są dowodem na to, że gry mogą służyć nie tylko zabawie, ale również opowiedzeniu ciekawej historii.
Wojciech Krusiński