Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

25.10.2010
poniedziałek

„Clone Wars Adventures” – recenzja gry

25 października 2010, poniedziałek,

GRA TELEWIZYJNA

„Clone Wars Adventures” – szybki rzut oka do Wikipedii i już wiemy, co to za zwierzę – „massively multiplayer online adventure game”. Tylko że w zasadzie żadne słowo tego angielskiego opisu nie odpowiada prawdzie. No bo co to za „massively”, skoro w miesiąc po premierze niemal darmowa, przeglądarkowa gra Star Wars ma nieco ponad milion użytkowników, „multiplayer” w większości zaimplementowanych w programie mini-gier nie występuje, a „adventures” to już tam na pewno nie ma.

Za powstanie „Clone Wars Adventures” odpowiada Sony Online, które, jak wiadomo miłośnikom Gwiezdnych wojen, raz już w kontakcie z imperium Lucasa poległo, tworząc skądinąd dobrze zapowiadającą się „SW Galaxies”. Nowy produkt, podobnie zresztą jak i cały projekt „Wojny klonow” jest jednak skierowany do innego odbiorcy – wychowanej na japońskich kreskówkach wczesno-nastoletniej młodzieży, której mangowa stylistyka nie przeszkadza.

 

Serwery „Clone Wars Adventures” zostały uruchomione 15 września – na dwa dni przed premierą trzeciego sezonu telewizyjnych Wojen Klonów. Bo też (chyba) gra nie jest odrębnym bytem, lecz przede wszystkim produktem wspierającym marketing serialu. A że przy okazji ktoś skusi się na zapłacenie abonamentu?

To, co w Wojnach Klonów nie przestaje mnie zadziwiać, to strzelanie z jednej strzelby (fakt – dwururki) do dwóch kaczek jednocześnie. Bo z jednej strony nowa marka LucasFilmu jest ewidentnie skierowana do najmłodszych braci w Mocy, z drugiej zaś twórcy serialu (czyżby wbrew woli ojca uniwersum?) opowiadają wielowymiarowe historie, które mogą podobać się starszym fanom. Są to nie tylko liczne nawiązania do starej, czyli mniej znanej najmłodszym, trylogii, ale też odwoływanie się do dzieł (nie tylko pop) kultury, których dwunastolatki po prostu znać nie mogą. W poprzednim sezonie był to hołd złożony kinu japońskiemu – odcinek „Bunty Hunters” jest gwiezdno-wojenną adaptacją „Siedmiu samurajów” Kurosawy, a „Zillo Beast” i „Zillo Beast Strikes Back” są wprost inspirowane „Godzillą”. Jako dowód w sprawie można też wymienić dwa odcinki pełne grozy, które z pewnością nie powinny znaleźć się w bajce na dobranoc: „Legacy of Terror” i „Brain Ivaders”, czy wreszcie antywojenny w wymowie i również zawierający elementy horroru „The Dezerter”.

Trudno naprawdę oprzeć się wrażeniu, że scenarzyści i reżyserzy pod wodzą Filoniego (który jest liderem całego projektu), trochę za plecami speców od targetowania (co za słowo) realizują swój serial marzeń. Gdyby było inaczej, czy komuś wpadłoby do głowy umieścić w serialu taką oto scenę:

Być może właśnie ten rozdźwięk jest jednym z powodów, dla których Wojny klonów nie doczekały się jeszcze swojej „prawdziwej” gry, bo zarówno „Lighsaber Duels”, jak i „Republic Heroes” robią raczej wrażenie napisanych na kolanie pół-amatorskich programów. A przecież sama komiksowa formuła przedstawionego w nich świata nie wyklucza automatycznie wysokiego poziomu wykonania, ładnej grafiki, ciekawie zaprojektowanych plansz i emocjonujących zadań.

Trudno w zasadzie zdefiniować, czym właściwie są „Clone Wars Adventures” . W tej chwili program zawiera dwadzieścia mini-gier, w dużej części niewiele różniących się od prostych flashówek znanych nam już ze strony oficjalnej SW, z których tylko nieliczne spełniają warunek „multiplayer”. Wśród nich znajdziemy rzeczy mniej i bardziej fajne, choć oczywiście, co zaliczymy do każdej z tych grup, zależy od indywidualnych preferencji. Moje typy to przede wszystkim „Republic Defender”, „Lighsaber Duel” oraz „Speeder Bike Racing” choć, niestety, wymienione gry są również przykładami dramatycznie straconych okazji. „Republic Defender” mógłby być spełnieniem snów o starwarsowym tower defense (o którym marzę od czasu znakomitego „Defense Grid”), gdyby nie maleńkie mapy i minimalny poziom trudności.

s

Z kolei idea „Speeder Bike Racing” jest od czasu wyścigowej sekwencji w „Powrocie Jedi” oczywistym pomysłem na dynamiczną grę rajdową (tak, wiem że był taki fragment w „Rebel Assault II”), która, w teorii, mogłaby godnie zastąpić stareńkie „SW Racers”. Wreszcie, najbardziej chyba oczekiwany „Lighsaber Duel” mimo swojej tematyki nie ma nic wspólnego z pojedynkami z „Jedi Knight” – tu walki wygrywa się (uwaga!) wklepując strzałkami na klawiaturze sekwencje QTE…


 
Spośród pozostałych jako najbardziej charakterystyczne wymienić można: „rzucanie Jar Jar Binksem”, piekielnie trudną zabawę w „znajdź pięć szczegółów”, czy arkadową strzelankę „Starfighter”. W tej chwili w „Clone Wars Adventures” znajdziecie dwadzieścia takich małych gier, przy czym część z nich jest dostępna tylko dla użytkowników z opłaconym abonamentem, pozostałe oferują jedynie kilka wybranych, zwykle początkowych poziomów lub map.

Czy za dostęp do nich warto zapłacić 5.99 dolarów (miesiąc) lub 49.99 dolarów (Lifetime Jedi Membership)? Szczerze mówiąc, wątpię. Zaprezentowane komponenty, możliwość modyfikowania postaci czy kolorowe, ale pustawe lobby raczej nie zainteresuje starszych użytkowników, i chyba szybko znudzi młodszych. Sukcesu na miarę dwóch genialnych odsłon „Lego Star Wars” programowi Sony nie wróżę.

Jan M. Długosz

Polecamy także:

„Star Wars Clone Wars: Republic Heroes” – recenzja gry

„Lego Star Wars II: The Original Trilogy” – recenzja gry

Dziesięć najlepszych gier STAR WARS (z jednym wyjątkiem)   

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php