Wchodzimy w epokę, kiedy nawet najbardziej ekstremalne scenariusze rozwoju świata stają się możliwe. Wielu nie potrafimy sobie jeszcze wyobrazić, bo brakuje słów do ich opisu.
Technologia, demografia i klimat – oto główne czynniki, które będą w najbliższych dekadach decydować o możliwości globalnej wspólnoty – mówi Ray Hammond, brytyjski futurolog podczas prezentacji raportu „The World in 2030”. Hammond przygotował to opracowanie na zamówienie organizacji przemysłowej Plastics Europe, co już samo w sobie jest zapowiedzią czekających nas zmian. Wielki biznes widzi bowiem coraz wyraźniej, że odwoływanie się tylko do niewidzialnej ręki rynku nie rozwiąże czekających świat problemów.
Fot. Mr Wabu, Flickr (CC BY SA)
Po pierwsze, nieustannie przybywa ludności i w perspektywie 2030 r. spodziewać się można, że Ziemia będzie musiała wykarmić 8,2 mld ludzi, a w 2050 r. nawet 9 mld. Nie będzie łatwo, bo już w tej chwili zaczyna brakować ziemi uprawnej. W samych tylko Chinach na skutek urbanizacji i dewastacji ekologicznej w ostatniej dekadzie utracono 8 mln ha areałów rolnych (dla porównania, w Niemczech całe rolnictwo zajmuje 12 mln ha) i dalej traci się kilkaset tysięcy rocznie. Coraz bardziej zaczyna też brakować pitnej wody, już w tej chwili 70 proc. rocznego zużycia pochłania rolnictwo, a ponad miliard ludzi nie ma dostępu do czystej wody (znowu, w samych tylko Chinach, prawie 180 mln osób używa wody niespełniającej norm sanitarnych).
Rozwiązanie? – Nowa zielona rewolucja – mówi w Berlinie Peter Oakley, członek zarządu koncernu chemiczno-biotechnologicznego BASF – polegająca na upowszechnieniu organizmów optymalizowanych genetycznie. Korzystając z biotechnologii, możemy uzyskać do 2020 r. odmiany kukurydzy o 20 proc. większej plenności niż dzisiaj. Co ważniejsze, rośliny te można tak zaprogramować, by były bardziej odporne na susze i zasolenie gleby, a tym samym rozszerzyć zasięg upraw na dzisiejsze nieużytki.
Zanim to nastąpi (jak wiadomo, organizmy modyfikowane genetycznie w wielu miejscach świata, w tym w Europie, nie są witane z entuzjazmem), warto przemyśleć rozwiązania, które w ostatnich latach stały się synonimem antyekologicznych skłonności współczesnej cywilizacji. – Czeka nas wielki powrót do plastiku – przekonuje Koos van Haasteren z Plastics Europe. – Dziś w krajach rozwijających się nawet połowa żywności marnuje się, bo jest źle pakowana. A Hammond wspiera swojego sponsora, przekonując, że tworzywa sztuczne to najszlachetniejsza forma, do jakiej można przetworzyć ropę naftową. – Przemysł tworzyw sztucznych zużywa zaledwie kilka procent rocznego wydobycia ropy, ale wartość jego wyrobów jest taka sama jak paliwa, które zużywamy w naszych samochodach. Ponadto to już zupełnie inny przemysł, żyjący myślą o budowie cywilizacji bezodpadowej, w której wszystko jest poddawane powtórnej przeróbce.
Stawiając na nowoczesny przemysł tworzyw sztucznych zyskujemy o kilkadziesiąt procent większą skuteczność ochrony żywności i efektywność energetyczną (wykonany w znacznej mierze z kompozytów najnowszy samolot Boeinga 777 Dreamliner będzie lżejszy od odpowiedników i ma zużywać mniej paliwa). A za kilka-kilkanaście lat plastikowe diody elektroluminescencyjne zastąpią całkowicie inne źródła światła. Praktycznie niezniszczalne, pobierają zaledwie ułamek energii, jaką zużywają dzisiejsze energooszczędne świetlówki.
Już w tej chwili w Sri Lance tworzone są lokalne systemy, w których panele słoneczne zasilają diody wykorzystywane do oświetlenia. Po prostu Sri Lanka jest zbyt biedna, by budować skrajnie nieefektywną infrastrukturę energetyczną, opartą na wielkich elektrowniach i długich liniach przesyłowych. A I.M. Dharmadasa, pochodzący ze Sri Lanki profesor fizyki w University of Durham w Wielkiej Brytanii (był konsultantem raportu Hammonda), komentuje: – Coraz częściej źródłem ciekawych innowacji będą kraje biedniejsze, których nie stać na zastosowanie rozwiązań z państw uprzemysłowionych. Innowacje te jednak mają także zastosowanie w krajach bogatych i nie ma powodu, by nie miały się w nich przyjąć. To istotna uwaga, którą łatwiej będzie zrozumieć po analizie głównego czynnika decydującego o przyszłości, czyli rozwoju technologii.
Wszystkie futurologiczne opracowania pokazują, że wchodzimy w okres radykalnego przyspieszenia technologicznego. Głównymi motorami napędzającymi ten wyścig są informatyka i elektronika, biologia molekularna i genetyka oraz nanotechnologia. Jak mawiają inżynierowie, dziesięciokrotnie szybciej liczący komputer to wyraz nie tylko zmiany ilościowej, ale także jakościowej. Za tym bowiem wzrostem szybkości idą zupełnie nowe możliwości przetwarzania informacji potrzebnych w innych obszarach nauki i techniki.
– Jeszcze 10 lat temu opracowanie nowych katalizatorów (substancji przyspieszających przebieg reakcji chemicznych) było rodzajem alchemii. Do wyniku dochodziło się metodą prób i błędów, dokonując setek pracochłonnych eksperymentów – wyjaśnia mi Jens Rostrup Nielsen, jeden z najlepszych na świecie specjalistów w dziedzinie katalizy, związany z duńskim koncernem Haldor Topsoe. – Dziś większość prac projektowych wykonujemy w komputerze, stosując wyrafinowane techniki symulacji, a następnie, dzięki rozwojowi technik analitycznych, jesteśmy w stanie oglądać przebieg realnych eksperymentów niemal jak na filmie. A nowe katalizatory to nowe, lepsze tworzywa sztuczne, bardziej energooszczędne procesy przemysłowe, czystsza praca silników samochodowych.
Postęp napędza postęp, powstaje coraz więcej nowych rozwiązań, a przestrzeń, w której działają inżynierowie, coraz bardziej się komplikuje. – Dziś pozornie niewielka innowacja może mieć wpływ na cały świat – tłumaczy Matt Bross, szef działu badań i rozwoju British Telecom podczas spotkania z dziennikarzami w londyńskiej siedzibie firmy. – Innowacje powiązane są ze sobą i tworzą wielowymiarową przestrzeń wzajemnych oddziaływań. W efekcie nie sposób przewidzieć, czy takie rozwiązanie jak esemes, którego nikt nie tworzył z myślą o zaoferowaniu konsumentom, wywoła komunikacyjną rewolucję, czy też natychmiast pójdzie w zapomnienie.
W Afryce, gdzie Internet praktycznie ciągle nie istnieje, doskonale działają sieci telefonii komórkowej (nie zabrakło operatora nawet w pogrążonej w chaosie Somalii). Wykorzystując je oraz esemesy lokalne banki zaczęły świadczyć usługi na miarę możliwości mieszkańców wiosek, z których wiele pozbawionych jest nawet prądu. Jak szacują ekonomiści, innowacja duża, jaką jest telefonia komórkowa, plus innowacja biznesowa w postaci oferty afrykańskich banków powodują, że wzrost nasycenia telefonami komórkowymi o 10 proc. w kraju o niskim poziomie rozwoju przyczynia się do wzrostu PKB o ok. 0,7 proc.
Ekstremalna przyszłość polegać będzie także na demokratyzacji procesów innowacyjnych – prognozuje francuski myśliciel Joël de Rosnay w opracowaniu „2020. Les Scenarios du futur”. Źródłem innowacji zmieniających rzeczywistość będą wielkie korporacje, przeznaczające olbrzymie pieniądze na badania i rozwój, ale także pojedyncze osoby i lokalne wspólnoty, uzbrojone w coraz tańsze i potężniejsze technologie komunikacyjne, komputerowe, umożliwiające produkcję zaawansowanych urządzeń z dala od przemysłowych centrów („Fabryka.com”, POLITYKA 48/07). Podobnie jak już się dzieje z kulturą, w której jednokierunkowy przepływ z centrów ulokowanych w Europie i Stanach Zjednoczonych ustępuje coraz intensywniejszej wymianie wielokierunkowej, tak samo stanie się z innowacjami.
Ta wielokierunkowość będzie się nasilać również ze względu na przemiany demograficzne. O ile globalnie liczba ludności wzrośnie, to rozkład zmian będzie nierównomierny, czytamy w raporcie „Europa w perspektywie roku 2050” Komitetu Prognoz Polska 2000 Plus PAN. Europę czeka spadek liczby ludności z obecnych 728 mln do 653 mln osób w 2050 r. (najwięcej ubędzie m.in. w Rosji, Polsce i we Włoszech), co oznacza zmniejszenie udziału w populacji globalnej z 11,3 do 7,2 proc.
W Stanach Zjednoczonych ludności będzie przybywać, głównie jednak za sprawą imigracji. Jednocześnie w krajach najbardziej rozwiniętych następować będzie szybkie starzenie się ludności, co wywoła z kolei problemy społeczne i ekonomiczne (brak rąk do pracy). Kapitał ludzki, by użyć ekonomicznego żargonu, stanie się najbardziej deficytowym zasobem. James Canton, amerykański futurolog, w książce „The Extreme Future” pisze wprost, że czeka nas czas wojen o talenty. W istocie wielkie korporacje przemysłów high-tech już takie wojny prowadzą, aktywnie poszukując najzdolniejszych umysłów na całym świecie.
Zjawisko drenażu mózgów będzie się nasilać, choć siłą ssącą będą już nie tylko Stany Zjednoczone, ale także Chiny, które coraz bardziej zachęcają zagranicznych uczonych do podejmowania pracy w laboratoriach Pekinu i Szanghaju. Drenaż kapitału ludzkiego może dotknąć także Polskę. Czeka nas bowiem ubytek ludności, spowodowany zmianą demograficzną, a jednocześnie nie jesteśmy w stanie stworzyć atrakcyjnych warunków pracy nie tylko dla młodych uczonych, ale także dla przysłowiowych hydraulików. Już dziś analizy rozwoju kluczowych dla przyszłości kraju technologii (np. energetycznych) wskazują, że jedną z głównych barier jest szybkie starzenie się kadry naukowej.
Ian Pearson, główny futurysta w British Telecom, zwraca uwagę, że w perspektywie lat 2020-2025 rynek pracy zmieni się nie tylko ze względu na inną strukturę demograficzną. W okresie tym możemy spodziewać się, że na skutek rozwoju technologii komputerowych sztuczna inteligencja stanie się faktem.
Nawet jeśli komputery nie będą inteligentniejsze od ludzi, to jednak staną się wystarczająco bystre, by zautomatyzować wiele procesów wymagających dziś człowieka (np. w usługach, obsłudze biurowej). – Zawody związane z tego typu usługami wykonują dziś głównie kobiety, nie grozi im jednak bezrobocie, bo z kolei ze względu na zmianę struktury demograficznej wzrośnie zapotrzebowanie na zawody wymagające bezpośredniego kontaktu – od najprostszych usług pielęgnacyjnych po zaawansowane doradztwo psychologiczne – prognozuje Pearson. – Kobiety wydają się bardziej predestynowane do prac wymagających empatii i nie mam wątpliwości, że przyszłość świata pracy należy do pań.
Pearson przewiduje, że jeden z najciekawszych trendów na najbliższe lata polegać będzie na masowej kolonizacji światów wirtualnych. Próbką jest popularność takich środowisk istniejących w cyberprzestrzeni jak SecondLife, gdzie powstają ambasady realnych państw, urządzają się w tym świecie gazety i biznesy, a politycy prowadzą kampanie polityczne.
Popularność światów wirtualnych wzrośnie jeszcze bardziej, gdy upowszechnią się nowe technologie dostępu do treści – na razie zdani jesteśmy na ekran komputera lub komórki. Już niebawem, zapewnia Pearson, codziennością będą techniki wyświetlania obrazu na szkle okularów lub szybie samochodu. Oglądający sam zdecyduje, czy chce oglądać tylko real, rozciągający się za szkłem, zmieszać rzeczywistość z obrazami wirtualnymi, czy też tylko zanurzyć się w wirtualności. Podział na świat realny i wirtualny stanie się nieostry.
Nie tylko jednak kolonizacja światów wirtualnych będzie jednym z wariantów ucieczki przed trudami realnej rzeczywistości. Starzenie się społeczeństw krajów rozwiniętych powoduje, że coraz więcej pieniędzy, zarówno podatników jak i koncernów farmaceutycznych, idzie na szukanie rozwiązań mających z jednej strony życie przedłużyć, a z drugiej uczynić je przyjemniejszym. Wizję nieodległego w czasie świata ludzi (bogatych) o podkręconej sprawności intelektualnej i fizycznej przedstawia Joel Garreau w książce „Radykalna ewolucja” (Prószyński i S-ka, 2007). Jest bowiem kwestią czasu, i to dość niedługiego, by rozwiązania testowane w amerykańskich laboratoriach wojskowych (w istocie oznaczające, że czas szykować się na armię cyborgów) zostały udostępnione cywilom. Niektórzy wizjonerzy, jak Amerykanin Ray Kurzweil, wierzą, że jeszcze za ich życia (ma obecnie 60 lat) realna stanie się biologiczna nieśmiertelność. By jej doczekać, Kurzweil połyka dziennie 250 witamin i mikroelementów oraz co tydzień przetacza sobie krew.
Hammond wobec tych najbardziej ekstremalnych wizji przyszłości, których nie sposób zasadniczo odrzucić (tak jak alternatywnych czarnych scenariuszy, w których nasza cywilizacja rozpada się i wracamy do epoki Cro-Magnon), rozkłada ręce i stwierdza: – Największą barierą w myśleniu o przyszłości jest język. Wyobraźnia posługuje się dostępnym w danym czasie językiem i nie jest w stanie go przekroczyć. A wobec wizji tak radykalnych, jak tworzone przez Kurzweila, stajemy bezsilni, bo wykraczają poza horyzont myślenia.
Rzeczywiście, o przyszłości zdecyduje w dużej mierze teraźniejszość, ambicje i wyobraźnia ludzi. Jakie cele stawiają sobie różne społeczeństwa wobec przyszłości nieodległej, bo sięgającej 2012 r.? W Stanach Zjednoczonych, w sierpniu 2007 r., Google ogłosił, że pierwsza prywatna ekipa, która do końca 2012 r. wyniesie na Księżyc własną rakietą pojazd bezzałogowy, otrzyma 20 mln dol. Chętnych, którzy szykują się do zdobycia Google Lunar X Prize, nie brakuje. Wcześniej jednak na 10 mln dol. może liczyć ekipa biologów, która do końca 2008 r. zbada sekwencje 100 ludzkich genomów w 10 dni po koszcie nie większym niż 10 tys. dol. za sztukę.
Brytyjczycy szykują się do igrzysk olimpijskich w Londynie w 2012 i jako cel postawili sobie, by wydarzenie to zostawiło jak najmniejszy ecological footprint, czyli ślad ekologiczny. Oznacza to konieczność radykalnej zmiany myślenia o logistyce, projektach budynków, utylizacji odpadów. Brytyjczycy liczą, że w ten sposób zyskają impuls modernizacyjny, pozwalający im lepiej mierzyć się z innymi wyzwaniami przyszłości.
W Polsce podobnym wyzwaniem jest Euro 2012. A przecież nikt nie mówi, że mamy stosować kosmiczne technologie.
Edwin Bendyk
Tekst opublikowany w tygodniku „Polityka” (1/2008)
CZYTAJ TAKŻE:
Więcej informacji o prognozach na blogu autora
Strona internetowa Raya Hammonda
Raport The World 2030