Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

4.12.2007
wtorek

Rozmowa z Mirosławą Marody o społeczeństwie informatycznym

4 grudnia 2007, wtorek,

MarodySIEĆ Z DUŻYMI DZIURAMI

Rozmowa z Mirosławą Marody, socjologiem, o społeczeństwie informatycznym i kłopotach z jego opisaniem.

Prof. dr hab. Mirosława Marody pracuje w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W 2004 r. opublikowała z Anną Poleszczuk-Gizą „Przemianę więzi społecznych”. Jest redaktorem naukowym polskiego tłumaczenia „Społeczeństwa sieci”, pierwszego tomu trylogii „The Information Age” (Epoka informacji) Manuela Castellsa, socjologa z University of California w Berkeley. Zdaniem wielu komentatorów, dzieło to jest równie istotne dla zrozumienia współczesnych przemian społecznych, jak ważne były dla zrozumienia kapitalizmu „Kapitał” Karola Marksa i „Państwo i gospodarka” Maksa Webera.

Edwin Bendyk: – Dlaczego „Społeczeństwo sieci” Castellsa to taka ważna książka?

Mirosława Marody: – Nauki społeczne nieustannie borykają się z podstawową trudnością, jaką sygnalizował już w latach 30. XX w. Norbert Elias: jak opisywać społeczeństwo, by nie znikały zeń jednostki, i jak analizować zachowanie jednostek, nie czyniąc z nich autonomicznych bytów? Według Castellsa, dokonujące się wokół nas przemiany są złożonym efektem sieciowej formy organizacji społecznej, w którą włączają się bądź z której wyłączane są jednostki i grupy społeczne.

Castells wychodzi z założenia, że rozwój społeczny dokonuje się nie ewolucyjnie, ale skokowo i właśnie przeżywamy okres takiej radykalnej nieciągłości. Na skutek rewolucji technologicznej, wywołanej rozwojem informatyki w latach 80. ubiegłego stulecia, dokonała się fundamentalna restrukturyzacja systemu kapitalistycznego, skończył się industrializm, żyjemy dziś w kapitalizmie, którym kieruje zasada informacjonizmu. Jest to system zorientowany na rozwój technologiczny, akumulację wiedzy i coraz wyższy poziom złożoności przetwarzania informacji. W świecie tym dominującą formą integracji przestrzeni społecznej są globalne sieci, którymi nieustannie cyrkulują symbole, za którymi kryją się przepływy kapitału, wpływów, władzy.

SpoleczenstwoSieciDo pojęcia sieci odwoływał się już jednak chociażby francuski historyk Fernand Braudel w swych analizach rozwoju światowego systemu kapitalistycznego. Na czym więc polega oryginalność Castellsa?

Oczywiście w sensie podstawowym termin „sieć” oznacza po prostu powiązania między elementami systemu społecznego czy gospodarczego i często wykorzystywany był już wcześniej do opisu różnego typu procesów. Castells idzie jednak o wiele dalej, jego sieć przez duże „S” charakteryzuje się istotną cechą: synchronicznością. W sieciowym kapitalizmie informacyjnym tracą znaczenie odległości, dzięki Internetowi kapitał pracuje globalnie jako jedność, w czasie rzeczywistym, a dochody z niego są generowane nie tyle przez materialną produkcję, ile przez przepływy finansowe. Proszę sobie wyobrazić takie globalne kasyno (to porównanie Castellsa), w którym jedni gracze stawiają na rozwój handlu internetowego, inni – na zwyżkę cen ropy, jeszcze inni – na nowy rodzaj terapii genowej. Ci, co przegrywają, płacą za wygranych, a to, że przy tej okazji jedne zakłady upadają, inne rozkwitają, jest jedynie ubocznym produktem owych przepływów.

By poradzić sobie z opisem tej nowej rzeczywistości, Castells musi wprowadzić nowe pojęcia. Jest tak np. w przypadku opisu zmian, jakim podlegają kategorie kluczowe dla człowieka: czas i przestrzeń. Mówi więc, że dla społeczeństwa sieci istotna jest już nie przestrzeń miejsc, ale przestrzeń przepływów. Czas, który kiedyś związany był z przestrzenią i pomiarem odległości, stał się czasem bezczasowym, timeless time.

Co można wyjaśnić za pomocą tych nowych pojęć?

Można np. lepiej zrozumieć swoistą bezradność świata pracy, który pozostał lokalny, przywiązany do miejsca i nie jest w stanie przeciwstawić się kapitałowi zdolnemu do natychmiastowego przemieszczania się w skali globu. Można też dostrzec rzeczy, które wcześniej nie były tak oczywiste. Okaże się np., że w tym globalnym sieciowym kapitalizmie pomyślność zakładu w Łomży zależy nie tylko od wydajności jego pracowników, ale także od wielkości zbiorów koki w Kolumbii, ponieważ szefowie narkobiznesu włożyli pieniądze w firmę koreańską, której udziały ma fundusz inwestycyjny banku kredytujący ten zakład. To, oczywiście, wymyślony przykład, ale pozwala zdać sobie sprawę, że żyjemy w świecie, w którym bezpośredni wpływ na rzeczywistość mają pozornie bardzo odległe wydarzenia.

Jeśli komuś to się nie podoba, od razu dodam, że nie jest wyjściem wyłączenie się z sieci, bo – tak argumentuje Castells – kto nie jest w sieci, nie istnieje. A skoro tak, to pojawia się konieczność refleksji nad takimi pojęciami jak suwerenność. Odnieśmy to pytanie do Polski: czy próby wzmacniania suwerenności, rozumianej nadal zgodnie ze starym opisem świata, odwołującym się do idei państwa narodowego, nie są zbyt kosztowne, skoro w dłuższej perspektywie oznaczają marginalizację? Czy nie powinniśmy skoncentrować się na tym, by stworzyć w Polsce jak najwięcej istotnych węzłów globalnej sieci?

MiroslawaMarody
Na zdjęciu: prof. dr hab. Mirosława Marody. Fot. Wojciech Druszcz
 

Czy jednak to inwestowanie energii we własną suwerenność nie jest wyrazem wskazywanego przez Castellsa napięcia między tożsamością a siecią?

Słuszna uwaga. Gdy świat się rozpada, ludzie zaczynają się definiować nie przez to, co robią, ale przez to, kim są lub wydaje im się, że są. Stąd właśnie usilne poszukiwanie tożsamości. U schyłku XIX w. odpowiedzią na kryzys społeczny, wywołany eksplozją nowoczesności, był nacjonalizm. Dziś niektórzy powracają do tego rozwiązania. Tylko że dziś sytuacja jest znacznie bardziej złożona. Mimo że wciąż żyjemy w czasach, kiedy podstawowym poziomem koordynacji społecznej jest państwo, a źródłem politycznej legitymizacji jest naród, to coraz więcej procesów rozgrywa się ponad terytorialnymi granicami. Ciągle jednak nie wypracowaliśmy sposobów koordynacji działań politycznych w skali ponadnarodowej, globalnej. Brakuje nam wyobraźni.

Od chwili napisania „Społeczeństwa sieci” minęło ponad 10 lat. Czy zbliżyliśmy się choć trochę do rozwiązania wskazywanych przez autora sprzeczności?

Obawiam się, że nawet ich nie dostrzegamy. Większość książek pisanych przez przedstawicieli nauk społecznych nie ma nic wspólnego z nauką jako próbą zrozumienia toczących się wokół nas procesów, oprócz naukowego żargonu. To albo prywatne wyznania wiary w postęp, albo opłakiwanie odchodzącego w przeszłość świata nowoczesności. Castells jest tu wyjątkiem.

Moim zdaniem trudno mieć dziś wątpliwości, że rodzi się coś nowego, że przekroczyliśmy jako ludzkość granicę, kiedy już nie ma powrotu do przeszłości, w której wszystko było znane. Nie mamy dokąd wracać, ciągle jednak nie mamy także dobrego pomysłu na przyszłość, a nawet na współczesność. Nie ma przecież żadnej gwarancji, że rosnąca złożoność współczesnego społeczeństwa nie doprowadzi do załamania się cywilizacji. Że nie wrócimy do epoki człowieka z Cro-Magnon.

To chyba jednak mało prawdopodobny scenariusz, przy całym nagromadzeniu wiedzy…

A jednak teoretycznie możliwy. Zapominamy, że funkcjonowanie tak zaawansowanej technicznie cywilizacji wymaga nie tylko olbrzymich zasobów wiedzy, ale także umiejętności jej społecznej reprodukcji. Mówiąc bardziej obrazowo, żeby działała tarcza antyrakietowa, potrzebna jest olbrzymia społeczna infrastruktura, zdolna do systematycznego kształcenia profesjonalnych kadr, przekazywania technologii. Tymczasem społeczeństwo jest tworem bardzo delikatnym, istniejącym w danej postaci tak długo, jak długo jednostki podtrzymują wspólne wyobrażenie o społecznej ciągłości i tożsamości. Największe nawet zasoby wiedzy i wyrafinowanie techniczne nie gwarantują, że to wspólne wyobrażenie nie wyczerpie swej mocy integrującej, zwłaszcza w sytuacji tak radykalnych przemian organizacji społecznej.

Podobnie wyczerpują się źródła nowoczesnej demokracji. Castells opisuje zjawiska rosnącej korupcji politycznej – widać je wyraźnie na całym świecie. Polityka staje się domeną profesjonalnych graczy, którzy wykorzystują polityczne wpływy, by czerpać z tego prywatne korzyści, a nie służyć społeczeństwu. I nie chodzi tylko o Amerykę Łacińską, wystarczy przypomnieć przypadek byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera.

Castells opisuje także nowe formy organizacji społecznej, analizując m.in. ruch zapatystów w Meksyku. Odnieśli oni sukces w walce z władzami kraju, wykorzystując umiejętnie logikę społeczeństwa sieci po to, by zdobyć poparcie dla swojej sprawy na całym świecie.

Analizuje także faszystowskie milicje w Stanach Zjednoczonych, które są wyrazem tego samego nowego mechanizmu społecznej mobilizacji w społeczeństwie sieci. W efekcie jego oddziaływania społeczeństwo zmienia się w zbiór rozłącznych przestrzeni, w których obowiązują różne zbiorowe tożsamości. Wpadasz w jedną i musisz być zapatystą, w innej – feministką, w jeszcze innej ? walczącym o uznanie Walijczykiem, który konkuruje z pragnącym uznania gejem. To świat, w którym nie ma miejsca na zdrowy rozsądek, bo – o czym zapominamy – zdrowy rozsądek to produkt epoki nowoczesnej, którą opuściliśmy bez możliwości powrotu.

Jak można oddziaływać na kierunek społecznych przemian?

Żeby zmieniać społeczeństwo, trzeba je najpierw opisać i zrozumieć. Stąd właśnie wielka zasługa Castellsa, że podjął taką próbę. Trudno obecnie stwierdzić, jak trwałe okażą się jego koncepcje i konkretne tezy. Problem bowiem w tym, że obiekt opisu – współczesne społeczeństwo – zmienia się bardzo szybko i umyka przed pragnącymi je zrozumieć badaczami.

Przyglądając się polskiej debacie publicznej, trudno dostrzec którykolwiek ze wspominanych przez panią problemów.

Bo w naszej debacie, zamiast refleksji nad rzeczywistymi powodami tego, że wielu z nas świat usuwa się spod nóg, od 20 lat szukamy winnych wszelkich nieszczęść: jeśli nie Balcerowicz, to bracia Kaczyńscy, jeśli nie oni, to zapewne Nelly Rokita. W rezultacie polityczne pomysły na zmianę życia społecznego są rodem z epoki Piotra I – wydaje nam się, że wystarczy zgolić brody i kupić komputery, a już staniemy się częścią społeczeństwa sieci.

Nie trzeba długo szukać przykładów, choćby edukacja. Nie wystarczy założyć uczniom mundurków, aby rozwiązać problemy polskiej szkoły, bo to są te same problemy, które mają szkoły na całym świecie. Nowoczesne systemy edukacyjne powstawały w cieniu społeczeństwa przemysłowego po to, by od dziecka przygotowywać do fabrycznego drylu. Szkolny dzwonek miał przyzwyczajać do dźwięku syreny. Czy nadal potrzebujemy takiej szkoły?

Takich problemów, jak pokazuje Castells, jest o wiele więcej. Nie podejmując ich w Polsce, nie chronimy wcale polskiego społeczeństwa przed zmianą. Gorzej, przestajemy widzieć, że społeczeństwo to rozpada się w błyskawicznym tempie na nieprzystające do siebie części, które zapomniały już, o co im tak naprawdę chodziło, i są jedynie zdolne do obrzucania się obelgami.

rozmawiał Edwin Bendyk

Tekst opublikowany w tygodniku „Polityka” (47/2007) 
 

CZYTAJ TAKŻE:
Manuel Castells – oponent Alvina Tofflera. Dwadzieścia lat mrówczej pracy, badanie systemów gospodarczych i politycznych społeczeństw 30 państw. W efekcie Manuel Castells, socjolog mało znany poza akademickimi kręgami, stworzył dzieło niezwykłe, trylogię „The Information Age: Economy, Society and Culture” (Epoka informacji: gospodarka, społeczeństwo, kultura), klucz do zrozumienia cywilizacji kształtującej

 
KupKsiazkeManuel Castells, Społeczeństwo sieci (tytuł oryginalny: The Rise of the Network Society), redakcja Mirosława Marody, tłumaczenie Kamila Pawluś, Mirosława Marody, Janusz Stawiński, Sebastian Szymański, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007, s. 532.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php