Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

6.05.2014
wtorek

The Banner Saga – przygodowe szachy w sosie RPG

6 maja 2014, wtorek,

The Banner Saga zachwyca wykreowanym światem, opowiadaną historią, ręcznie malowaną grafiką i turową walką. I całe szczęście, że znalazło się na nią miejsce, bo bez niemal szachowych starć gracz niewiele miałby tu do roboty.

The Banner Saga to dosyć specyficzna, łącząca kilka gatunków gra niezależna. Na pierwszy rzut oka wygląda jak turowa strategia, mamy wszak rzut izometryczny i pole bitwy. Sporo screenów z gry prezentuje też różne areny. Starcia stanowią jednak tylko połowę (albo i nawet nie) zawartości The Banner Saga. Druga część to dialogi i podróż po inspirowanej nordycką mitologii krainie fantasy. Choć mapa jest ogromna, to nasza karawana, a konkretnie to dwie karawany, suną z góry przewidzianym torem, nie pozwalając na swobodny wybór drogi. Wybierać możemy za to pomiędzy różnymi opcjami dialogowymi, które niczym w The Walking Dead mają przełożenie na dalszą historię.Chodzi zarówno o elementarne dla fabuły, egzystencjalne wybory (eskalacja lub zażegnanie konfliktu między dwiema rasami, ludźmi i rogatymi Varlami), jak i mniej istotne, odbijające się najwyżej na liczbie zapasów karawany czy dyscyplinie (reakcja na pijaństwo, kłócące się kobiety czy np. znalezienie dziecka śmiertelnych wrogów). Pula tematów jest więc szeroka, wszystkie bez wyjątku są jednak prezentowane na statycznych planszach. W The Banner Saga więcej mamy czytania niż akcji, aby dobrze się bawić należy więc grać spokojnie, uważnie, z zaangażowaniem wyobraźni. Bo choć gra posiada piękną, ręcznie rysowaną grafikę, to za jej pomocą przedstawiono tylko najważniejsze postacie i panoramy. Cała reszta istotnych kwestii została po prostu opisana. Dotyczy to zarówno miejsca akcji, jak i reakcji bohaterów na jakieś informacje czy wydarzenia. Niczym w klasycznym, niekomputerowym RPG-u mistrz gry czyta nam opis wydarzenia, które należy sobie wyobrazić. Tutaj takim mistrzem jesteśmy my sami, narrator jest dobrem deficytowym. A szkoda, bo brzmi rewelacyjnie.

Skromnie animowane karawany i statyczne plansze z rozmawiającymi postaciami przeplatają się ze wspomnianymi już arenami walk. Prezentowane w rzucie izometrycznym, kolorowe, przywodzą troszkę na myśl Diablo III lub Bastion i aż pozostawiają niedosyt. Po ich opuszczeniu gra wraca na dwuwymiarowe tory i plansze tekstów. Choć trzeba przyznać, że nawet te panoramy 2D robią wrażenie. Mają charakterystyczny styl, ostrą i uproszczoną kreskę. Wyglądają jak szkice koncepcyjne z innych gier. Na tym tle zawodzą więc tylko postacie – owszem, są ładne, ale też nijakie. Bliżej im do disneyowskich bohaterów z bajek z lat 90. niż do pozostałych wystylizowanych grafik. Choć może to być mocno subiektywne wrażenie – o grze było na początku roku głośno i nie pamiętam, żeby komukolwiek przeszkadzała ta kwestia.
Oszczędna w środkach wyrazu gra ma jednak w sobie pewien magnetyzm. Duża w tym zasługa poważnej fabuły, opowiadającej o zbliżającym się końcu świata. Bogowie umarli, słońce zawisło na stałe nad horyzontem, a wrogo nastawieni Dredge’owie rozpoczęli zabójczy dla innych pochód z północy na południe. Ludzie zjednoczeni ze swoimi starymi wrogami, Varlami, próbują przetrwać w tych nowych realiach. Część ewakuuje się z zagrożonych terenów. Inni z kolei formują szyki i przechodzą do kontrataku. Właśnie nad takimi dwiema odmiennie nastawionymi grupami przejmujemy kontrolę. W skórze dowódców karawany suniemy więc ku nieuniknionemu, zbierając po drodze zapasy i walcząc z przeciwnikami.

W starciu na każdego członka drużyny przypada jeden ruch, walce bliżej więc do szachów niż takiego XCOM-a. Zwłaszcza że teren rozgrywki to szachownica w zupełności mieszcząca się na ekranie. Brak większego pola manewru nie oznacza jednak, że walki są nudne. Wręcz przeciwnie – każde starcie, choć dla osoby postronnej może wyglądać podobnie, jest zupełnie inne. Inni są wszak członkowie naszej drużyny, ich umiejętności i stopień ich rozwinięcia czy w końcu liczba dodatkowych punktów woli, którymi można wzmocnić atak, wydłużyć liczbę przebytych pól czy w końcu użyć ciosu specjalnego. Zabawę urozmaica też nieszablonowe podejście do energii postaci i siły zadawanych ciosów – za oba aspekty odpowiada ten sam pasek, odniesione rany obniżają więc naszą skuteczność.
Jest jeszcze statystyka tarczy, a przed każdym atakiem możemy wybrać dokładny cel. Czasem warto przebić się przez tarczę i potem roznieść wroga dwoma ciosami, a czasem od początku atakować jego pierwszy pasek, powolutku obniżając jego pasek zdrowia i potencjał militarny. Wszystko zależy od liczby przeciwników, ustawienia czy nawet naszych zasobów. Może się bowiem okazać, że drużyna jeszcze nie wylizała się z odniesionych wcześniej ran i na dzień dobry ma odjęte po kilka punktów ze statystyk. Nieprzekombinowany system walki jest na tyle dobry, że stał się bazą pod The Banner Saga: Factions – multiplatformową strategię turową, wydaną na rok przed opisywaną grą.

Za zdobyte w walce punkty możemy kupować zapasy dla karawany, przedmioty specjalne lub rozwijać postacie. Po każdym starciu trzeba się więc mocno zastanowić, co będzie najlepsze dla naszej drużyny. Patrzeć trzeba zarówno na zapasy, jak i morale podopiecznych. Nie jest łatwo, a czasem nawet przyjemnie.Nie chodzi jednak o przyjemność z gry – bo ta jest ogromna, ale niesmak spowodowany wydarzeniami, których jesteśmy uczestnikiem. Czasem na niezbyt męskim zachowaniu można sporo zarobić. Zdarza się też, że postacie postronne nas zdradzają albo wręcz odłączają się od karawany. Sam czułem się zszokowany, jak moja, wydawałoby się, zgrana drużyna podzieliła się po ostrzejszej wymianie zdań. Kierowana przeze mnie karawana stała się o wiele słabsza, bo odeszło kilku bohaterów w których zainwestowałem sporo punktów doświadczenia.
The Banner Saga to coś dla fanów RPG, gier przygodowych i strategicznych. Pozycja inna niż wszystkie, skromna, ale pięknie wyglądająca i jeszcze lepiej brzmiąca – za muzykę odpowiada kompozytor Journey. Nie jest to gra dla każdego, dlatego też nie wydał jej żaden duży wydawca, a sam developer – po zebraniu funduszy na Kickstarterze. The Banner Saga to pierwsza część trylogii, która ma szansę stać się prawdziwym hitem gier indie. Póki co dostępna jest wyłącznie na komputerach osobistych, twórcy zapowiedzieli już jednak wersję na tablety.

Paweł Olszewski

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php