Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

25.06.2013
wtorek

Xbox 180 – tak powinna nazywać się nowa konsola Microsoftu

25 czerwca 2013, wtorek,

Microsoft rakiem wycofał się ze wszystkich swoich kontrowersyjnych pomysłów dotyczących Xboksa One. Zmienił kurs o 180 stopni, a przy okazji zrezygnował z naprawdę przyszłościowych rozwiązań.

Wymóg cyklicznego logowania się do internetu, irracjonalne obostrzenia w odsprzedaży gier, irytująca blokada regionalna sprzętu i oprogramowania – wszystko to na co narzekali gracze, z dnia na dzień zostało odwołane. Miliony spojrzały na następcę Xboksa 360 przychylniejszym okiem. Spora część z nich wzorem Microsoftu zmieniła swoją opinię o 180 stopni i zamówiła nawet sprzęt przed premierą. Czy to oznacza, że Microsoft jakoś wybrnął z tej patowej sytuacji? „Jakoś” to dobre określenie.

Microsoft nadwyrężył nie tylko swój wizerunek, ale też zaufanie graczy. A oprócz tego wiarę, że firmie tej naprawdę zależy na rozwoju elektronicznej rozrywki. Stworzeniu nowej generacji z prawdziwego zdarzenia, z niespotykanymi wcześniej na konsolowym rynku rozwiązaniami, a nie wyciągnięcia z ósmej generacji maksymalnego zysku przy minimalnym wkładzie. Najlepiej z pozycji monopolistycznego Wielkiego Brata.

Zapowiedź użyczenia cyfrowych kopii gier nawet dziesięciu znajomym brzmiała niezwykle zachęcająco. Opcja grania z dysku, bez użycia płyty, również. Nie są to zupełne nowości – przy odrobinie kombinacji na PlayStation Network większość gier wciąż można udostępnić dwóm wybranym osobom. Bez płyt, nawet w przypadku pudełkowych wydań, od lat gramy na Steamie. Połączenie i ucywilizowanie tych pomysłów na nowej konsoli było więc świetnym pomysłem, który został porzucony razem z hurtowym odwoływaniem tych mniej trafionych koncepcji.

Planowana przez Microsoft restrykcyjna forma DRM-ów nie była jednak warunkiem koniecznym do wdrożenia powyższych rozwiązań. Chciano przeforsować je przy okazji. Ale DRM-owy kij wiszący nad marchewką w postaci udostępniania gier okazał się jednak dla graczy nie do przyjęcia. Microsoft wielkodusznie schował go na jakiś czas, ale zabrał też marchewkę. Teraz jej rolę pełni brak kija. Może i porównanie to nie jest zbyt wyszukane, ale dobrze oddaje sytuację i pasuje do PR-owej gracji Microsoftu.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że Sony robi dokładnie to samo co Microsoft, ale umie odpowiednio to zakomunikować (konia z rzędem temu kto od początku wiedział co oznacza „Xbox Family”), a ewentualne niedogodności wynagrodzić naprawdę atrakcyjną ofertą. Płatny multiplayer we wszystkich grach na PS4? Owszem, ale w ramach wymaganego abonamentu dostaniemy też jedną cyfrową grę miesięcznie. Która będzie oczywiście przypisana do konta PSN. Bez możliwości jej odsprzedania czy swobodnego wypożyczenia kilku znajomym. Nikomu to jednak nie przeszkadza, bo ta gra będzie za darmo. Tak samo jak nikt nie widzi problemu w powiązaniu gier ze Steamem.

Bo Steam ma liczne promocje, abonament PlayStation Plus darmowe gry, a Microsoft zapowiadał ciężkostrawne DRM-y bez zająknięcia się na temat cen nowości AAA. Można tylko zgadywać, jak świat odebrałby te wszystkie xboksowe restrykcje, gdyby w zamian dostał cyfrowe, konsolowe gry po pecetowych stawkach. Zakładając oczywiście, że Microsoft byłby w stanie wypowiedzieć wojnę potentatom pokroju GameStopa.

Microsoft mógł ugrać wiele. Ale przeszarżował, po czym w panice wycofał się, gubiąc po drodze naprawdę dobre pomysły. Te pewnie jeszcze w jakiejś formie do nas wrócą. Cyfrowa dystrybucja, a w dalszej perspektywie streaming treści, wydaje się nieunikniony. Jeżeli mógłbym jednak o coś prosić – chciałbym powoli ewoluować w stylu proponowanym przez Sony niż stać się ofiarą kolejnej doktryny szoku Microsoftu. Czy jak to błyskotliwie ujął Adrian Chmielarz – świadkiem dobijania śmiertelnie rannej zwierzyny (czyli tzw. retailu), której szybkim zastrzeleniem on akurat jest zwolennikiem – ale to jest już temat na zupełnie inną dyskusję.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 4

Dodaj komentarz »
  1. W wojsku to sie nazywa „rozpoznanie bojem”. Korporacje staraja sie, i beda sie staraly ograniczyc swobode uzytkownikow. A jak daleko mozna sie posunac i ile uzytkownik wytrzyma?.. Coz, mozna sie o tym przekonac tylko na drodze eksperymentalnej

    Nei jest to droga niebezpieczna, bo wprowadza uzytkownika w dobry nastroj. „Znow internauci wygrali z korporacja!” obwieszcza sie tryumfalnie. A mnie sie przypomina historyjka chlopca ktory wrzucil kamien do oceanu i wola: „Tato, zobacz jakie fale zrobilem!”

  2. Racja, ale w tym przypadku miliony użytkowników wrzuciło miliony kamyczków. A Sony brakiem jakichkolwiek restrykcji dorzuciło do tego kilkutonowy blok skalny. No i powstała fala, pod którą nawet MS się ugiął. Swoją drogą wydaje mi się, że Sony też coś podobnego chciało wprowadzić, ale w ostatniej chwili się wycofało. A szpiedzy Microsoftu nie zdążyli na czas się tego dowiedzieć. Chociaż z drugiej strony nie wiem czy nie ma w tym już czegoś z teorii spiskowej 😉

  3. @gospodarz:
    tak, poslizgneli sie na tych kamyczkach i zawrocili 😉

  4. Rozwiązanie ciekawe, ale czy nie zdublowane?

css.php