Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

30.05.2011
poniedziałek

Noir czarno-białe i kolorowe

30 maja 2011, poniedziałek,

W sprawie L.A. Noire dochodzą do nas coraz lepsze wieści i wydaje się, że gra Teamm Bondi będzie naprawdę dużym wydarzeniem. Trzeba zatem zrealizować obietnicę złożoną czytelnikom Technopolis – i spisać całkowicie subiektywny przegląd filmowych czarnych kryminałów, których obejrzenie może doskonale uzupełnić wrażenia z rozgrywki. W tym konkretnym przypadku podkreślenie subiektywności mojego wyboru jest o tyle uzasadnione, że nawet historycy i teoretycy kina nie są wstanie dać jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czym w ogóle jest film noir.

Jeśli, jak chcą uczeni w piśmie, epoka noir w kinie zamyka się (mniej więcej) w latach 1941 – 1956, to nurt obejmuje setki tytułów, wśród których znajdziemy filmy wybitne i całkowicie wtórne, czystej krwi kryminały i obrazy z zacięciem społecznym i dramatycznym, wysokobudżetowe i te określane dziś mianem kina klasy B, wreszcie – dzieła, które zapisały się w historii kina jak i te zupełnie zapomniane. Nie wdając się jednak w spory, których istoty zrozumieć nie potrafię, w autorskim wyborze zastosowałem dwa kryteria: po pierwsze, nie będę wypowiadał się o filmach, których nie oglądałem; po wtóre, (pamiętając o growym pretekście) wśród wybranych tytułów znajdą się tylko te, które opowiadają historie o detektywach i policjantach. Stąd zabraknie tu takich tytułów jak „Double Identity” i „The Blue Dahlia” (scenariusze do obu współtworzył Raymond Chandler – ten drugi nie ma nic wspólnego ze słynną sprawą Elizabeth Short), mocnego „Kansas City Confidential” i wyreżyserowany przez Orsona Wellesa „The Lady from Shanghai”, poruszającego „The Third Man” czy słynnego ze sceny otwierającej „D.O.A.„.

Nie sposób zacząć tego zestawienia inaczej.
„Sokół maltański”, który pojawił się na ekranach amerykańskich kin w 1941 roku, jest uznawany za pierwszy obraz gatunku noir (ciekawostka – sam termin „film noir” został użyty przez francuskiego krytyka Nino Franka w 1946 roku, zatem z historycznego punku widzenia zaliczenie „Sokoła” do gatunku noir jest anachronizmem). Obraz Johna Hustona, zrealizowany wiernie według powieści Hammetta, wywarł niezatarty wpływ na światowe kino, a występujący jako brutalny i pozbawiony sentymentów Sam Spade Humphrey Bogart stworzył niedościgniony, archetypiczny wzór postaci prywatnego detektywa.

„Wielki sen” to nieco ugrzeczniona względem książkowego pierwowzoru ekranizacja pierwszej powieści Raymonda Chandlera z 1946 roku, genialnie wyreżyserowana przez Howarda Hawksa. Zresztą, to nie jedyny obok Chandlera geniusz, który pracował przy tym filmie. Wśród scenarzystów znaleźli się William Faulkner (tak, ten William Faulkner, który trzy lata po premierze filmu otrzymał literackiego Nobla) oraz Leigh Brackett, najlepiej nam znana jako twórczyni… pierwszej wersji scenariusza do „The Empire Strikes Back”. No i Bogart – jeszcze lepszy niż w „Sokole maltańskim”, tym razem jako Philip Marlowe.

„The Big Combo” z 1955, wyreżyserowany przez Josepha H. Lewisa jest jednym z ostatnich (jeśli nie ostatnim) klasycznym obrazem noir, zamykającym okres świetności gatunku. Mocny film o policjancie owładniętym obsesją dopadnięcia bezwzględnego, sadystycznego gangstera. Ale tym razem nie scenariusz, ani nawet świetna rola Lee Van Cleefa, pierwszorzędnego aktora wcielającego się zwykle w drugorzędne postacie, jest powodem, dla którego powinniście koniecznie zobaczyć ten film. Otóż film noir jest dla nas „czarnym” również z powodu czarno-białej taśmy, na której był kręcony. To, co niegdyś było techniczną koniecznością, amerykańscy filmowcy zdołali przekuć w atut, tworząc z gry światłem narzędzie o niesłychanej sile wyrazu. I „The Big Combo”, sfotografowane przez Johna Altona jest mistrzowskim przykładem użycia tego narzędzia. Scena, w której operator przy pomocy smugi światła odtworzył nastrój słynnego obrazu Nighthawks Edwarda Hoppera do dziś zapiera dech w piersiach. Zatem może i koniec gatunku, ale w jakim stylu!

Farewell, My Lovely„, zrealizowany w 1975 roku, to już neo-noir. Po pierwsze kolorowy, po drugie stylizowany, czyli – mimo, że bardzo przyzwoicie nakręcony, to jednak pomyślany jako hołd złożony Chandlerowi (scenariusz powstał na podstawie powieści „Zegnaj laleczko”) i jego najsłynniejszemu bohaterowi. Nie jest to dzieło, które ma inne ambicje poza urzeczeniem widza klimatem lat czterdziestych, ale w tej właśnie kwestii sprawdza się znakomicie. W roli Marlowe’a świetny, choć nieco już za stary na taką kreację Robert Mitchum (a dla miłośników talentu Sylwestra Stallone – pierwsza epizodyczna rólka w filmie, w którym aktorzy przez większość akcji noszą jednak ubrania). No i przepiękny Marlowe’s Theme, skomponowany przez Davida Shire’a. (Przy okazji polecam jednak samą powieść – konstrukcję znacznie bardziej skomplikowaną, niż filmowy scenariusz.)

No i skoro jesteśmy przy neo-noir…
Zdecydowanie odradzam „Czarną Dalię” Briana De Palmy – chyba, że ktoś jest wielkim miłośnikiem talentu Scarlett Johannson. Za to inny film na podstawie powieści Jamesa Ellroya, czyli „L.A. Confidential” jest nie tylko najwybitniejszym filmem neo-noir, ale również jednym z najlepszych kryminałów w historii gatunku. To, że scenarzyście udało się ze skomplikowanej i wielowątkowej prozy Ellroya wykroić spójną opowieść bez straty sensu i fabularnego napięcia, zakrawa po prostu na cud. Film jest mroczny i brutalny, ale w pewien sposób fascynujący. No i Ci, którzy grają w L.A. Noire twierdzą, że „Tajemnice Los Angeles” były chyba główną inspiracją twórców z Team Bondi. Absolutnie obowiązkowo.

Jan M. Długosz

ps. Macie własne typy – tytuły filmów, które powinny znaleźć się Waszym zdaniem w takim zestawieniu? Zapraszam do komentowania.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 19

Dodaj komentarz »
  1. Sin City.
    W zasadzie powinien wpaść w poprzednią kategorię, bo komiks to raczej literatura niż film, ale ponieważ kilka zeszytów zostało sfilmowanych w zasadzie dosłownie, to pasuje i tutaj.

    Oczywiście jest to noir mocno przesadzony i przerysowany (nomen omen), ale też na swój sposób bardzo atrakcyjny.

    A samo L.A. Noire – powiem szczerze, że rozczarowujące, póki co – jestem w tej chwili na drugiej sprawie w Homicide i jedyną trudnością jest rozpoznawanie kiedy program myśli, co powinienem wybrać między „truth”, „lie” i „doubt”. Bo osobiście, gdybym miał większy wybór dialogów, to prowadziłbym te przesłuchania zupełnie inaczej i dużo skuteczniej.

  2. Sin City – bardzo fajny film, i bardzo fajna panna Alba 😉
    Co do L.A. Noire – to pierwsza gra na PS3, którą kupiłem. I bardzo mnie cieszy, że gra (z tego co wiem) nie jest przesadnie zręcznościowa (jeszcze nie było grane, więc pewności nie mam). A że użytkownik mądrzejszy niż program, to mnie nie dziwi – nie prędko się takie gry pojawią…
    JMD

  3. AAAa to nie psuję zabawy.
    Powiem tylko, że jedyny _trudny_ element zręcznościowy to przejechać z punktu A do B (a jeździ się dużo) nie potrącając żadnego przechodnia i nie dewastując żadnych hydrantów ani innych samochodów. Przestrzeganie przepisów i stop na czerwonym świetle już sobie darowałem, bo za cienki w te klocki jestem 🙂

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Nie ma potrzeby przejeżdżania samemu z punktu od A do B, można to zlecić naszemu partnerowi przytrzymując trójkąt/Y na padzie.

  6. @Simplex, JG – czy to prawda, że można grać noir w L.A. Noire? (Czyli czarno-biało?)
    JMD

  7. @JMD Prawda. Efekt zaskakująco satysfakcjonujący. 🙂

  8. @Artur
    No to śmiały ruch dewelopera.
    A ja zwracam koleżeństwu uwagę, że w tekście umieściłem trzy linki do pełnych wersji wspomnianych filmów. Polecam, szczególnie The Big Combo.
    JMD

  9. @Simplex – ale wtedy nie możemy ani zwiedzać LA Noire na zasadzie sandboxowej, ani (co najważniejsze) odbierać zgłoszeń o opcjonalnych przestępstwach z centrali. A te dodatkowe sprawy (zręcznościowe) są potrzebne, żeby szybciej awansować i dostawać punkty intuicji.

    @Gra czarno-biała – tak właśnie zacząłem, ale miałem jeszcze większe trudności z rozpoznawaniem prawdy/kłamstwa, więc odpuściłem.

  10. Tajemnice L.A. – to jeden z tych rzadkich przypadków gdy film jest lepszy od książki. Tam gdzie w filmie jest klimat, suspens, tam w książce jest chaos i milion wątków, drobiazgów. To co w filmie odkrywamy pod koniec przy pomocy wymyślonego przez scenarzystów widowiskowego twista, w książce jest wiadome już od prologu. Genialny film, średnia książka. Jedyna Ellroya jaką czytałem, zniechęciła mnie do dalszego poznania jego dorobku. Liczyłem że to nowy Chandler i.. utknąłem…

  11. @eF
    No fakt – na razie Chandler jest „nieprzeskakiwalny”. A to już ponad pięćdziesiąt lat… Racja – lepsze niż książka.
    JMD

  12. Pytanie, na ile akcja musi dziać się w historycznie prawdziwej Ameryce lat 30-60, aby film należał do gatunku. Bo jeśli możemy pozwolić sobie na lekki odjazd od rzeczywistości, aby włączyć „Sin City”, to może od razu odjechać dalej w klimaty fantastyki?
    Jeden z Animatrixów, o ile pamiętam, był świetnie stylizowany. „Blade Runner” też mógłby podpaść. O – chętnie bym obejrzał „Modyfikowany węgiel” nakręcony w klimacie noir. W ogóle cyberpunkowi dość blisko do noir. Obydwa kochają czerń i cynicznych, zmęczonych bohaterów.
    A i w fantasy jest z czego wybierać, chociażby cykl Glena Cooka o metalach (i co z tego, że grafomania).

  13. @JG
    Co należy do gatunku o to kłócą się mądrale o pół wieku, ale myślę, że im bliżej Chandlera tym czystszy ekstrakt otrzymamy. Uwaga z Łowcą Androidów celna, tylko że w tym (i innych) przypadku mamy do czynienia z inspiracją, przeniesieniem pewnych elementów do kina fantastycznego (nomen omen). Gdyby w łowcy zamiast deszczu było oślepiające słońce a barwy żółte mówilibyśmy o westernie sf, jak Firefly? Te dzieła inspirowane klimatem noir są czasem bardzo fajne, ale mamy przecież przykłady czyste gatunkowo. Kanon jest fajną rzeczą, choć fakt, że może trochę przypominać zastygłą w uświęconym schemacie sztukę starożytnych Egipcjan. Dobra – nie wiem 😉
    JMD

  14. A propos Firefly – akurat pod koniec maja mieliśmy minus-pięćsetlecie „The Unification Day” (tydzień po zakończeniu Bitwy w Dolinie Serenity). A ja zapomniałem o swojej corocznej rozróbie w barze z tej okazji. Za karę wymierzam sobie pokutę: obejrzeć serial ponownie.

  15. Pokuta to by była NIE obejrzeć ponownie. A ciąg skojarzeń (bo Adam Baldwin i jego kwadratowa szczęka) doprowadził mnie do oglądania – – Chucka 🙂
    JMD

  16. Mnie ciekawi dlaczego w zestawieniu nie ma „Siedem” Finchera. Osobiście mi to nie przeszkadza, bo film mi się nie podobał, ale sporo ludzi twierdzi, że jest dobry i ponoć wniósł coś nowego do gatunku (neo)noir.

    Natomiast film, o którym brakuje mi wzmianki to „Le Samoura?” Jean-Pierre Melville’a. Warto o nim wspomnieć choćby po to żeby pokazać, że nie tylko Amerykanie umieją zrobić dobre filmy noir :).

  17. ….a mnie – troszkę – brakowało „Mulholland Falls” jako przedstawiciela neo-noir. Tak, wiem, zaraz mnie koneserzy gatunku obrzucą zgniłymi pomidorami, ale mam słabość do tego filmu…. Sam do końca nie wiem, dlaczego.
    A tak przy okazji – przez moment zastanawiałem się, czy można tu zaliczyć – w pewien sposób – „Jajo węża” Bergmanna. Poważnie! Chyba muszę się porządnie wyspać.

  18. Jakie tam pomidory (chyba że te wściekłe…)
    To ja bym proponował jeszcze Imperium kontratakuje (pasuje do każdej listy filmowej) i Siedmiu samurajów – bo czarno-białe i Kurosawy, a on nakręcił Stray dog, więc… 😉
    JMD

  19. Touche! 🙂

  20. PRZEDE WSZYSTKIM to brakuje „CHINATOWN”, dopiero później „Mulholland Falls”, „Ścieżki strachu” (choć to nie film detektywistyczny), „Hollywoodland” i innych. Pozdrawiam serdecznie.

css.php