Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

19.08.2011
piątek

Kapitan Ameryka: Pierwsze Starcie

19 sierpnia 2011, piątek,

To będą jeszcze następne!?

Steve Rogers bardzo chce wstąpić do armii Stanów Zjednoczonych. Uważa, że to nie tylko jego obowiązek narodowy, ale i powinność wobec bliskich. Dobre serce i odwaga chłopaka nie wystarczają jednak by dostać się do wojska. Steve jest słaby i chorowity, dlatego nie może liczyć na przyjęcie do armii. Dzielny chudzielec dostaje jednak szansę walki za ojczyznę kiedy na jego drodze staje naukowiec, który przeprowadza na nim eksperyment powiększający niebagatelnie jego masę mięśniową i sprawność fizyczną (rzekomo także intelektualną, czego podczas projekcji nie zauważyłem).

Teraz, w kolorowym kostiumie z wyszytymi gdzie tylko się da narodowymi barwami dzielnie ruszy w bój ze złymi nazistami. Walczących (nazistów) jednak nie pod wodzą Adolfa Hitlera (jak można by się spodziewać po filmie, którego akcja toczy się w 1943 roku), ale niejakiego Johanna Schmidta alias Red Skulla granego przez Hugo Weavinga, tym razem w masce czerwonej (wszyscy znający film V jak Vendetta wiedzą o co chodzi). Skull wszedł w posiadanie pradawnej okultystycznej mocy mogącej przesądzić losy wojny – to Wam też powinno cos przypominać…

Przyznam, że choć na film poszedłem bez znajomości uniwersum Marvela, na których podstawie opiera się historia „Kapitana”, to byłem początkowo przynajmniej filmem zaintrygowany. Podobało mi się rozrysowanie postaci, stylistyka i klimat. Jednak to, w co potem ten film się zmienił, przekroczyło nawet moją komiksowo – adaptacyjną tolerancję i kolejne sceny witałem niekontrolowanymi wybuchami śmiechu.

Z jednej strony, mamy film stricte rozrywkowy, ale rozgrywający się w czasie wojny, z drugiej jest to adaptacja komiksu, w związku z czym pod względem realizmu powinienem dużo wybaczyć ale… jednak nie. Co innego klimat epoki i osnuta wokół niej historia, a co innego usilne próby uwspółcześnienia opowieści, choćby przez plazmowe karabiny, ogromny odrzutowiec wojskowy o rozmiarach budynku (cały czas rok 1943!) i coś, co najbardziej mnie rozsierdziło: ta wyraźna próba usunięcia z opowieści Hitlera, który w filmie nie pojawia się ani razu. No i „ustrasznienie” nazistów poprzez dodanie im karabinów strzelających niebieską wybuchającą energią, zakucie ich w jakieś futurystyczne pancerze i założenie na twarz Weavinga czerwonej maski. Naprawdę, nazizm, II wojna światowa same w sobie są wystarczająco przerażające i by to pokazać nie potrzeba dodawać kosmicznych technologii ani super kostiumów, robiąc z historii coś na kształt Gears of War.

Szczytem  fabularnych uproszczeń  były dla mnie słowa doktora przeprowadzającego eksperyment na Rogersie, który opowiadając o działaniu serum mówił, że potęguje ono cechy człowieka: zły jest jeszcze gorszy, a dobry staje się wspaniały. Rzeczywiście, bardzo głębokie, nie mam pytań. A tym którzy sądzą, że adaptacje komiksów i popkulturowe postacie cechują się taką właśnie prostotą i nie mogą ukazywać złożoności postaci, mechanizmów psychologicznych, tylko proste dychotomie polecam choćby „Mrocznego Rycerza” Christophera Nolana i „Strażników” Zacka Snydera.

Mimo wszystko „Kapitan Ameryka: Pierwsze Starcie” ma także swoje zalety. Bardzo podobało mi się, że ukazano w filmie pewną jarmarczność postaci Rogersa, kiedy już po mutacji i naprędce zdobytej sławie staje się czymś na kształt cyrkowego dziwaka objeżdżającego Amerykę z zadaniem rozweselania i podnoszenia morale amerykańskiego społeczeństwa. Taka była jedna z wielu społecznych funkcji opowieści o suberbohaterach, w tym i samego Kapitana Niebieskie Gacie. Dobrze, że można tego typu treści w pierwszej części filmu odnaleźć i, co więcej, podane są w chwilami ironicznie i z przymrużeniem oka. Jednak pierwsza połowa nie zmienia końcowego wrażenia – film mnie znudził (drętwe aktorstwo), wymęczył  (długość filmu), trochę rozśmieszył (fabularna dziecinność) i zdenerwował (popkulturowa papka). Trochę tak jakby ktoś wyjął mój mózg, wsadził do miksera i po seansie włożył na miejsce. Krótko – jeżeli wybierzecie na ten film to opisywany wyżej efekt „odmóżdżenia” macie zapewniony. Decyzja należy do Was.

Adam Szymczyk

Obsada:
Kapitan Ameryka/Steve Rogers – Chris Evans
Johann Schmidt/Red Skull – Hugo Weaving
Peggy Carter – Hayley Atwell
Pułkownik Chester Phillips – Tommy Lee Jones

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 8

Dodaj komentarz »
  1. Bedzie i to juz niedlugo z cala reszta „Starcencow” (no bo skoro Avenger, przetlumaczono na starcie, to Avengers zostana Starcencami:)))Moim zdaniem – jedna z lepszych ekranizacji komiksow – przyznam, ze po fatalnym Green Lantern obawialem sie najgorszego, a jezeli pan recenzent spodziewal sie filmu na miare Straznikow to rzeczywiscie nie ma pojecia o universum Marvela:)

  2. Nie spodziewałem się filmu na miarę Strażników ale po prostu dobrego kina sensacyjno-rozrywkowego. Zawiodłem się ponieważ schematyzm i fabularne uproszczenia aż biły po oczach. Nie będę tu powtarzał tego co napisałem. Będę natomiast bronił pewnej wersji recenzji filmu i nie tylko, która dotyczy samego dzieła a nie np. złożonych relacji między uniwersum komiksowym a przeniesieniem ich na ekran kinowy. To też jest ciekawe, dla wielu decydujące i najważniejsze ale nie jest konieczne by wyrazić sensowną opinię na temat filmu. Uczciwie zaznaczyłem, że poszedłem na Kapitana bez znajomości komiksów z jego udziałem więc nie widzę tu problemu.

    W tym sensie ktoś może na przykład napisać druzgocącą bądź pochlebną recenzję gier będących wirtualnymi adaptacjami popularnego serialu „Dexter” bez znajomości samego serialu. Gry bowiem tak jak i filmy cechują się jako medium różnymi „indywidualnymi” cechami które pozwalają na konstruktywną krytykę wewnątrz poszczególnych dziedzin.

    Dziękuję za ten komentarz Mariouche, mam wrażenie graniczące z pewnością, że poruszyłeś bardzo ciekawy temat.

  3. Zestawianie czy porównywanie Kapitana do Strażników czy Mrocznego mija się całkowiecie z celem – komiksy te powstały w dwu różnych epokach i dwu różnych światach społeczno-kulturowych. Adaptacje są oczywiście współczesne ale ich charakter w dużym stopniu odzwierciedla ducha oryginałów.

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Pragnę tylko zauważyć, że nie porównuję komiksów tylko filmy. W tym konkretnym przypadku Kapitana Ameryki chodziło mi o wskazanie, że wcale nie jest tak, że popkultura której owocami są m.in. filmy będące adaptacjami komiksów zawsze muszą ukazywać bohaterów jednowymiarowych, postaci w swojej psychologicznej konstrukcji prostych jak przysłowiowa konstrukcja cepa. Takim bohaterem jest dla mnie Kapitan Ameryka w tym konkretnym filmie. Porównałem „Kapitana Amerykę: Pierwsze Starcie” z „Mrocznym Rycerzem” choćby po to by stanąć w obronie właśnie popkultury i tego, że często jej twory są po prostu zachwycające. A co do idei bezsensu porównań uważam coś przeciwnego. W mojej opinii dyskusja na jakikolwiek temat opiera się właśnie na porównywaniu obszarów często od siebie bardzo odległych.

  6. Dyskusja może mieć cały szereg modeli i celów zaś „porównywanie obszarów bardzo odległych” może prowadzić do interesujących wniosków ale i na dalekie manowce trącące paranjoą i apofenią. Ale ad rem.

    Porównywanie Kapitana i Rycerza nie ma nic wspólnego z obroną popkultury – zresztą takowa obrona na tym konkretnym serwisie jest czymś co Anglicy nazywają „preaching to the converted”. Jeśli zaś chodzi o jednowwymiarowość Kapitana to chyba się nie zrozumieliśmy – być może zbyt zdawkowo wyjaśniłem o co mi chodzi za pierwszym razem (kiedy to notabene wspomniałem nie tylko o komiksach ale i ich adaptacjach).

    Jako komiks, Kapitan jest typowym tytułem lat 40-tych – w historii komiksu okresu, w którym medium to miało jeszcze wiele kroków do pokonania. Wynikiem tego jest właśnie prostolinijność, jednoznaczność, czasem wręcz nachalne moralizatorstwo. Jeśli reżyser filmu postanowił ów komiks zaadaptować wiernie (co jest jednym z kilku dostepnych dla adaptorów wyborów ale też absolutnie uprawnionym), to naturalną rzeczą jest, że również owa adaptacja współczesnym widzom wydaje się jednoznaczna i jednowymiarowa.

    Co więcej, tak zaadaptowany film może pomóc uświadomić przynajmniej niektórym widzom współczesnym,jak mocno popkultura lat 40-tych, a szczególnie okresu wojny, powiązana była ze społeczno-polityczną ideologią prostolinijnego patriotyzmu czy amerykańskości, pokazać im jak bardzo owe „jednowymiarowe” postawy przemawiały do czytelników komiksów (o czym świadczy popularność i nakłady zarówno Kapitana jak i całej Marvelowego panteonu tamtego okresu). To, że się nam to wydaje proste i łopatologiczne nie ma żadnego znaczenia – jeśli adaptacja oddaje ducha czasów, w których powstał komiks (a w tym konkretnym przypadku uważam, że tak w dużym stopniu jest), to jest to swego rodzaju przesłanie meta-historyczne.

    (Notabene, ogólnie mówiąc głównym powodem dlaczego współcześni widzowie mają kuriozalne oceny wielu filmów czy w ogóle produktów kultury jest koszmarna ignorancja społecznego, politycznego, ekonomicznego czy kulturowego kontekstu w jakim powstały dane opowieści – totalna ahistoryczność, która prowadzi do mierzenia i oceniania wszystkiego według własnych, współczesnych standardów.)

    Reasumując więc – filmowy Kapitan wydaje się „jednowymiarowy” bo jest dosyć wierną adaptacją komiksu, który dokładnie taki miał być! Z tego samego powodu kinowy Rycerz jest dwuznaczny i niepokojący, bo jest adaptacją komiksów, które podważały i rewidowały wszystko co reprezentowały komiksy epoki wcześniejszej.

  7. Czytając komentarz wyżej mam ochotę przyklasnąć, więc nie będę już bronił tonu filmu, który bardzo wiernie oddaje styl pierwszych komiksów o Capie. Ciekawi jednak, czemu w serwisie o grach komputerowych i popkulturze ktoś jest w stanie napisać: „Naprawdę, nazizm, II wojna światowa same w sobie są wystarczająco przerażające i by to pokazać nie potrzeba dodawać kosmicznych technologii ani super kostiumów, robiąc z historii coś na kształt Gears of War”.

    Ile jeszcze książek, komiksów i gier komputerowych musi powstać, aby widzowie filmowi wbili sobie do głowy, że dieselpunk można również przedstawić na ekranie (choć w przypadku „Captain America” to dieselpunk napędzany ropą i… kosmiczną technologią Asgardu, ale żeby to zrozumieć, należy mieć jakąkolwiek wiedzę o uniwersum Marvela).

    Nie rozumiem też zarzutu dotyczącego usunięcia Hitlera. Cap tłucze go po mordzie w czasie propagandowych szopek, a – na wypadek gdyby średnio uważny widz nie usłyszał – kilkakrotnie mówi się o tym, że Skull staje się wrogiem zarówno nazistów, jak aliantów. Bo przeciwnikiem Kapitana jest w tym filmie przede wszystkim okultysta o imperialnych zapędach, a nie nazista.

    Uważam „Kapitana…” za o wiele bardziej szczere dzieło, niż przywoływany przez Pana Recenzenta „Mroczny Rycerz”, w którym reżyser się niemiłosiernie spina, a bohaterowie porozumiewają się za pomocą szekspirowszczyzny zmiksowanej z filozofią moralności. Ot, ekranowy pin-up zmiksowany z dieselpunkiem, mocno osadzony w filmowym uniwersum Marvela.

  8. „jest czymś co Anglicy nazywają ?preaching to the converted?. ”

    A czasem nie „preaching to the choir”? (choc oczywiscie nie wykluczam, że obie formy istnieją – ja spotkałem się tylko z ta którą przytoczyłem).

  9. :))) – obydwie formy istnieja.

css.php