Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

10.05.2010
poniedziałek

„Darkest of Days” – recenzja gry

10 maja 2010, poniedziałek,

Screen z gry Darkest of DaysZ KARBINEM NA PILUM

„Darkest of Days” mogła być bardzo miłą niespodzianką. Niestety, skończyło się na dobrych chęciach. Zapowiadało się ciekawie. Nowy FPS miał wziąć na tapetę podróże w czasie – motyw znany polskim graczom przede wszystkim z równie słynnego co słabego „Mortyra” ze stajni Mirage Interactive.

Od tej porażki upłynęła już ponad dekada, i do dziś żaden rynkowy gigant nie poważył się na stworzenie monumentalnego FPSa w tej konwencji. Oczywiście, ktoś może zaprotestować i wskazać tytuł „Timeshift”, jednak tam manipulacja czasem była po prostu elementem arsenału bohatera.

Screen z gry Darkest of Days

W przypadku „Darkest of Days” graczy kuszono możliwością poruszania się między konkretnymi wydarzeniami historycznymi. Jako tajny agent KronoteKu (futurystycznej instytucji wykorzystującej podróże w czasie w celach czysto naukowych), mamy za zadanie stać na straży ciągłości historycznej. Pracy jest się w bród, gdyż tajemniczy Drugi Front (również posiadający technologię podróży w czasie) zaczął mocno mieszać w dziejach ludzkości. Trafiamy zatem (między innymi) w sam środek bitewnej zawieruchy pod Tannenbergiem (I wojna światowa) i rzeźni pod Antietan (wojna secesyjna). Wylądujemy też w obozie jenieckim III Rzeszy, by w końcu zawędrować do Pompejów, gdzie, w momencie wybuchu Wezuwiusza, stoczymy ostateczną walkę z adwersarzami. Prawda, że pod takim materiałem aż chce się przybić stempel „gwarancja sukcesu”? Niestety, pomysł był znakomity, lecz realizacja okazała się, cóż… kiepska. Przyczyna z pewnością była prozaiczna…

Screen z gry Darkest of Days

Już na pierwszy rzut oka widać, że twórcom brakowało pieniędzy – widać to zwłaszcza w trailerach, które informowały gracza, że czeka go podróżowanie w czasie nie tylko w sensie fabularnym, ale i technicznym – taką oprawę graficzną mogliśmy podziwiać w grach sprzed pięciu lat. To nie musiało jednak przekreślać całej produkcji. Przecież czasem pojawiają się niszowe programy, jak świetne „Mount and Blade”, które swą grywalnością biją na głowę produkcje z grupy AAA.

 

Zawodzi także SI adwersarzy, która stoi na bardzo niskim poziomie. Wrogowie z reguły pchają się pod lufy karabinu, nie wykorzystują ukształtowania terenu, by ukryć się przed kulami lub zajść przeciwnika z flanki. Dowodem na słabość skryptów może być… eksperymentalne wybiegnięcie z okopów w bitwie pod Tannenbergiem. – niemieccy żołnierze nie zaatakują gracza, dopóki ten nie przekroczy magicznej linii rozpoczęcia ostrzału. Twórcy próbowali sprytnie ukryć słabość skryptów, mnożąc wrogów dziesiątkami (w końcu główne misje toczą się w trakcie wielkich bitew) i zwiększając u nich celność strzałów.

Screen z gry Darkest of Days

Jest jednak w „Darkest of Days” sporo błędów wynikających nie z ograniczeń budżetowych, a raczej z lenistwa, czy może zbytniego pośpiechu twórców.. Z technicznych spraw, najbardziej rzucają się w oczy niewidzialne ściany. Jest to dziwne zjawisko, gdyż z reguły misje rozgrywają się na naprawdę dużych mapach i otwartych przestrzeniach, czyli teoretycznie z punktu A do B powinniśmy mieć możliwość dostać się na kilka sposobów. Nic bardziej mylnego. Chwilami nie można się oprzeć wrażeniu, że znajdujemy się w tunelu otoczonym kosmiczną barierą. Bugi, szwankujący chwilami hitbox i przenikanie się tekstur podczas walki wręcz to elementy, które są winą już tylko i wyłącznie twórców gry. Przykre, gdyż mnogość tego typu błędów zwyczajnie psuje radość z rozgrywki.

Screen z gry Darkest of Days

Wydawać się może, że plusem „Darkest of Days”  jest fabuła. Niestety, historia jest mocno niedopracowana. Mielizny fabularne są widoczne już na samym początku opowieści. W grze wcielamy się w niejakiego Alexandra Morrisa, cudem ocalałego (za sprawą ingerencji agentów KronoteKu) uczestnika bitwy nad Little Bighorn (pułkownikowi Custerowi niestety się nie poszczęściło). Protagonista nie jest nawet bohaterem typu „everyman”. Jest dosłownie „noone”. Nie doznaje żadnego kulturowego szoku, gdy poznaje futurystyczną przyszłość. Jak się szybko okazuje, z łatwością uczy się korzystać z broni automatycznej, o której w swoich czasach pewnie nawet nie mógł śnić. Nie ma żadnych cut-scenek, w których można by było usłyszeć dialog Morrisona z jego partnerem (nowojorskim strażakiem z dwudziestolecia międzywojennego), co mogłoby nieco uwiarygodnić całą fabułę. Z kolei w niektórych misjach podczas wielkich bitew trzeba będzie użyć futurystycznych broni, choć najczęściej korzystamy z gnatów pasujących do epoki. Wszystko po to, by zredukować „nadwyżkę” sił, które mogłyby naruszyć delikatne kontinuum czasowe.

Screen z gry Darkest of Days

W czym problem? Otóż przedstawiciele swoich czasów w ogóle nie reagują na widok futurystycznej pukawki. Z drugiej strony mamy misję snajperską po części naśladującą genialny epizod z „Call of Duty: Modern Warfare”, klimatyczny obóz jeniecki Stalag Luft III (fani historii z pewnością się uśmiechną, gdy poznają kontekst fabularny) czy lot zeppelinem i bombardowanie pozycji niemieckich. Prawdziwą perełką jest jednak obraz żołnierza Unii stojącego na skarpie przed armią Konfederacji z uniesionym futurystycznym karabinem i apokaliptyczne obwieszczającego, że jest zesłanym przez Boga aniołem śmierci. Skąd miał ową broń – cóż, nie ma co zdradzać szczegółów tej zbyt prostej fabuły.

Screen z gry Darkest of Days

Program posiada jeszcze kilka małych innowacji. Najciekawszą z nich jest mechanika przeładowywania broni, która zakłada, że można przyspieszyć czynność, gdy w odpowiednim momencie szybko naciśniemy jeden klawisz. W razie niepowodzenia, nasza zabawka się zatnie i cała czynność będzie trwać dwukrotnie dłużej.

Screen z gry Darkest of Days

W ramach podsumowania trzeba stwierdzić, że gra niestety rozczarowuje, jednak okrzyknięcie jej przez niektóre portale najgorszym FPSem ostatnich lat jest mocną przesadą. Wystarczy spojrzeć na inne taśmociągowe knoty wydane przez CITY Interactive, by natychmiast zmienić zdanie. To, że ten sam polski wydawca zaopiekował się „Darkest of Days”, paradoksalnie wyszło nam na dobre. Gra zyskała dodatkową zaletę, jaką jest niska cena. Tytuł będący ciekawostką ubiegłego roku za jedyne 20 złotych? Ja bym w to wszedł.

Aaron Welman

Ocena: 65%

0% 100%

Zalety: pomysł, niecodzienne teatry działań (I wojna światowa, wojna secesyjna, starożytność) parę małych innowacji, cena.

Wady: kiepskie SI przeciwników, mielizny fabularne, masa bugów i niedoróbek (niewidzialne ściany, szwankujący hitbox etc.), przestarzała grafika, szwankująca warstwa audio (niekiedy trzaski w dialogach).

Dla rodzicówGra oznaczona symbolem Pegi 16+.

Wymagania sprzętowe gry Darkest of Days: Procesor 2,4 Ghz, 2 GB pamięci RAM, DirectX 9.0c, karta graficzna z 512 MB, 5 GB wolnego miejsca na twardym dysku, system operacyjny Windows XP/Vista.

Darkest of Days, gra FPS, od lat 16 (PEGI 16+). Deweloper: 8Monkey Labs, polski dystrybutor: City Interactive. Cena: około 20 zł.

Polecamy także:

„MAG” – recenzja gry

„Operation Flashpoint Dragon Rising” – recenzja gry

„Quantum of Solace” – recenzja gry   

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 3

Dodaj komentarz »
  1. „Program posiada jeszcze kilka małych innowacji. Najciekawszą z nich jest mechanika przeładowywania broni, która zakłada, że można przyspieszyć czynność, gdy w odpowiednim momencie szybko naciśniemy jeden klawisz.”

    Ta „innowacja” w bardzo podobnej formie była w grze Gears of War z 2006 roku.

  2. Aż się zastanowiłem – ale to już tyle lat minęło (co tylko wzmacnia Pana argument), że pamiętam tylko „bagnet łańcuchowy” na karabinie Lancer, i może to jeszcze, że dziwnie się rzucało granaty.
    JMD

  3. Nie przesadzajcie Darkest of Days to gra takich dla fanow historii a te nowe pukawki zawsze możnna wywalić i zmienić na tradycyjne bronie np. na krawym żniwie kiedy dostajemy świetną spluwe to ja to wywalam i strzelam normalnie. Z grafiką to dla mnie nie robi różnicy bo i tak zawsze musze grać na 800x… Komputer kupuje za własne kieszonkowe! Fabuła świetna ale troche mnie zdziwiło gdy nasz bohater przystąpił do przyszłości tak „MATKA:Witaj Morris: aha ide na pole treningowe dzieki za uratowanie… ok dexter to umiem to umiem to umiem dobra wybiore czasy które znam jak własną kieszeń i wiem co mam robić” Ale cóż każda gra ma wade np. Call of douty 4 jest za krótkie ale ma rozbudowany multi szkoda ze w DoD nie ma trybu multiplayer bo niskobudżetowa narazie przechodze tak więc nie wiem narazie o starożytności ale jużwiem ze nie pomacham tam mieczem 🙁 A jak wy sądzicie?

css.php