Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

26.11.2009
czwartek

„Dissidia: Final Fantasy” – recenzja gry

26 listopada 2009, czwartek,

Screen z gry Dissidia: Final Fantasy WSZYSCY BOHATEROWIE, ŁĄCZCIE SIĘ!

„Dissidia: Final Fantasy” jest spełnieniem marzeń każdego fana serii.
 
Syndrom „Ostatecznej Fantazji”

22 lata temu, Square, japoński producent gier komputerowych był bliski bankructwa. Wówczas niejaki Hironobo Sakaguchi wystąpił do szefostwa firmy z propozycją wydania ostatniej gry, ironicznie nazwanej „Final Fantasy” („Ostateczna Fantazja”). Fenomenalny sukces uchronił gestorów przed plajtą, postanowiono zatem pójść za ciosem i wydać kolejne części, które z czasem zamieniły się w całą serię najpopularniejszego jRPG na świecie (w samej Japonii znajduje się na drugim miejscu za „Dragon Quest”, który, na marginesie, był inspiracją do stworzenia pierwszej odsłony „FF”).

Do dziś wydano aż dwanaście części „Final Fantasy” (pomijając sequele i inne gry pokrewne jak np. „Final Fantasy Tactics”) na dwanaście różnych platform, zaczynając od Nintendo (pierwsze trzy epizody), a kończąc na Playstation 2 (dwunasty epizod) i Playstation Portable z Nintendo DS, gdzie pojawiły się odświeżone graficznie remake’i „nestorów” serii.

Screen z gry Dissidia: Final Fantasy
Screen z gry Dissidia: Final Fantasy

Każda kolejna część  „Final Fantasy” przedstawiała inny świat, bohaterów, historię a nawet klimat (czego przykładem był cyberpunkowy „Final Fantasy VII”, radykalnie różniący się od „fantazyjnych” pierwszy części). Nie brakowało jednak powiązań między kolejnymi odsłonami, co widać choćby na przykładzie nazw przedmiotów czy stworzeń, które gracz mógł przywoływać podczas walk. Dwanaście różnych części oznacza również dwunastu protagonistów (pomińmy jedynie „Final Fantasy XI”, które jest MMO) i antagonistów. Z reguły najgorętsze dyskusje  miłośników poszczególnych gier dotyczyły ich ulubionych charakterów i spekulacji, co by było, gdyby obie postacie spotkałyby się i skonfrontowały swoje umiejętności…

Square Enix (producenci „Final Fantasy” i „Dragon Questa” doprowadzili do fuzji obu firm w 2003 roku) postanowił spełnić marzenia fanów, czego efektem jest stworzenie „Dissidia: Final Fantasy”. Gra jest finezyjnym połączeniem bijatyki z mechaniką RPG, ze specjalnie stworzoną fabułą i, co najważniejsze, skupiającą bohaterów i antybohaterów pierwszych dziesięciu części (nie zabrakło również przedstawicieli XI i XII części, choć pełnią oni raczej funkcję dodatkowego smaczku).

 

Produkcja została zrealizowana z rozmachem i z pewnością pochłonie każdego fana „Final Fantasy”. Trzeba podkreślić słowo „fana”, gdyż gra została zadedykowana właśnie im. Laik może rozpocząć swoją przygodę z „FF” zaczynając którąkolwiek z części, ale nie z pewnością od tej bijatyki, w której prócz głównych postaci jest masa nawiązań do fabuły z poszczególnych epizodów, które zrozumiejąjedynie osoby ,mające jakiekolwiek o niej pojęcie.

Dualistyczna wizja świata

Jak twórcy gry rozwiązali kwestię fabuły w „Dissidia: Final Fantasy”? Gra nie jest w końcu zwykłą arcade’ową bijatyką, w której oddano nam do dyspozycji grupkę postaci, prowadzących między sobą pojedynki. Historia opowiada o odwiecznym konflikcie między Cosmos, boginią ładu a Chaosem, bogiem niezgody i destrukcji. W tym dualistycznym świecie doszło do zakłócenia równowagi między siłami obu stron, co może doprowadzić do destrukcji uniwersum. Do ostatecznego boju zostają wezwani bohaterowie z różnych wymiarów (czytaj: z różnych części serii), którzy mają stoczyć ostateczną walką ze swymi antagonistami.

Świat, który stanie się areną walki pomiędzy dwoma bóstwami nie jest sprecyzowany. „Dissidia” nie ma zatem charakteru RPG, w którym mamy do czynienia z epicką historią, a nasi protagoniści wędrują sobie po krainach, odwiedzają miasteczka i wykonują  questy związane z fabułą. Historia skupia się głównie na egzystencjalnych problemach bohaterów, a tereny, przez które przemierzają, są zlepkiem obrazów z różnych światów, tworzących w efekcie melancholijno-oniryczny obraz. Ciekawe jest to, że twórcy gry musieli niektórym postaciom nadać osobowości, które zwłaszcza w pierwszy trzech częściach nie były zbyt mocno zarysowane.

Screen z gry Dissidia: Final Fantasy
Screen z gry Dissidia: Final Fantasy

Poza tym protagoniści i antagoniści z późniejszych części zostali wiernie oddani pod względem charakteru i napędzających ich motywacji. Miłośnicy egzaltowanego Kefki (czarny charakter z szóstej części) czy słynnego Sephirotha (złego pana z „siódemki”) będą z pewnością zadowoleni. Szkoda tylko, że fabuła jest jednak nieco przeintelektualizowana i na dłuższą metę nudzi.

„Dissidia” składa się w zasadzie z dwóch części. Pierwsza podzielona jest na dziesięć scenariuszy dopasowanych pod każdego bohatera (akcja w nich toczy się równolegle, a nie całkowicie oddzielnie). Drugi etap jest już wspólny dla wszystkich postaci. Rozgrywka w praktyce odbywa się na planszy z rozmieszczonymi różnymi typami pionków, w tym jednym symbolizującym gracza. Wykorzystując tzw. Punkty Przeznaczenia, można poruszać się po makiecie i prowadzić interakcje z innymi figurami, które mogą być przeciwnikami (wówczas pojawia się ekran walki), czy na przykład skrzyniami ze skarbami. Wypadałoby zaznaczyć, że główna oś fabularna może się ciągnąć nawet osiem godzin, czyli, jak na tego typu grę, wcale nie mało. Zwłaszcza, że w trakcie rozgrywki będziemy też sporo czasu poświęcać samej mechanice gry i dostępnym modyfikacjom postaci.

Pojedynki

To jak wygląda sama walka? Mechanika nie przypomina ani realistycznego „Tekkena”, ani mocno fantastycznego „Dragon Balla” (choć klimatem jak najbardziej, bo pojedynki prowadzi się zarówno w powietrzu jak i na ziemi i sporo w nich tzw. „boskich ciosów”). Najbliżej (pod względem pracy kamery i obszaru walki) wydaje się być „Armored Core” – kamerę można dowolnie obracać wokół postaci, a plansze są wielopoziomowe i z reguły interaktywne. Postacie posiadają trzy wskaźniki. Pierwszy dotyczy punktów żywotności, drugi tzw. „waleczności”, trzeci odpowiada za Ex Force (pozwalający wejść w tryb superherosa). Do tego dochodzą jeszcze dwie kategorie ciosów: te, które bezpośrednio zadają obrażenia, i te obniżające wspomnianą wyżej waleczność.

O co chodzi? Otóż ciosy obniżające żywotność przeciwnika są ściśle uzależnione od aktualnej ilości punktów waleczności. Im wyżsy jest wskaźnik tej drugiej, tym silniejszy cios. Zwykle zwiększa się on kosztem przeciwnika, przy zadawaniu mu właśnie odpowiedniego typu obrażeń. Jeśli uda się zmniejszyć punkty do zera, wówczas gracz zostanie nagrodzony sporym zastrzykiem „waleczności”.

Screen z gry Dissidia: Final Fantasy
Screen z gry Dissidia: Final Fantasy

Wskaźnik ten, w przeciwieństwie do żywotności, zaczyna się regenerować po jakimś czasie do poziomu podstawowego. Gracz w ten sposób może zdecydować, czy chce zbudować swoją siłę, dzięki której mógłby powalić przeciwnika jedną techniką, czy zasypać go gradem ciosów, odbierających  mniej żywotności. Do tego jeszcze dochodzi wspomniany Ex Force w którym przez krótki czas zadaje się dużo większe obrażenia i można wykonać ostateczny atak. Ostatnim, podstawowym czynnikiem komplikującym starcie jest możliwość użycia przywołańców, którzy nie tyle „fizycznie” uczestniczą w walce, ale wpływają na statystyki. Przykładowo mając wybranego do walki „Mimika” możemy skopiować poziom „waleczności” przeciwnika, co jest bardzo użyteczne w momencie, gdy posiada on dużą przewagę.

Mechanika walki może na pierwszy rzut oka wydawać się skomplikowana i niezbyt przyjazna, zwłaszcza, że samouczek nie jest do końca zadowalający. Gracz metodą prób i błędów musi go opanować, a gdy już to zrobi, z przyjemnością będzie odkrywać wielką możliwość modyfikacji postaci.

Wszystko w na jednej UMD

Ilość opcji jest ogromna. Już przy pierwszym odpaleniu gry, program każe nam wybrać dzień tygodnia, który jest najdogodniejszy na zabawę, gdyż wówczas gracz będzie podwójnie nagradzany punktami doświadczenia i umiejętności, pieniędzmi itd. Pojawienie się mechaniki RPG powoduje, że każda z postaci może zostać niemal dowolnie zoptymalizowana – wraz ze wzrostem doświadczenia (zdobywanego oczywiście podczas walki), odblokowywane są kolejne kombinacje ciosów, a także wszelkiego rodzaju „wspomagacze” (np. zwiększenie szybkości poruszania się, możliwość przeprowadzenia ripost po udanym zablokowaniu ciosu itd.). Oczywiście za zarobione pieniądze możemy kupować lepszy sprzęt lub modyfikować już istniejący. Jeśli w trakcie rozgrywki zdobędziemy ekskluzywne artefakty, dzięki nim możemy tworzyć kolejne przedmioty.

Screen z gry Dissidia: Final Fantasy
Screen z gry Dissidia: Final Fantasy

Zabawa jednak nie kończy się na skończeniu głównej fabuły. W trakcie rozgrywki można odblokować kolejne dwie kampanie (związane tym razem z ukrytymi dwiema postaciami z Final Fantasy XI i XII)! Prócz typowych dla bijatyk pojedynczych walk odblokować można również tryb koloseum, w którym prowadzi się łańcuch walk z potężnymi przeciwnikami i za zdobyte „medale” wykupuje ekskluzywne przedmioty.

Biorąc pod uwagę fakt, że grafika i muzyka stoi na bardzo wysokim poziomie, istnieje tryb multiplayer (działający wbrew opinii niektórych recenzentów), a ponadto są również galerie z licznymi filmikami, art workami czy ikonami z poszczególnych części „Final Fantasy”, trzeba aż się zapytać, jakim cudem twórcy gry wszystko to zmieścili na jednej UMD.  Square Enix dokonało sztuki, za którą należą się najwyższe pochwały.

Previewman w natarciu

Niestety, gra nie jest jednak wolna od błędów. Kilka niewidzialnych ścian, widocznych zwłaszcza przy wykonywaniu uników można wybaczyć, podobnie jak początkowo nieprzyjazną  mechanikę walki i średnią fabułę. Nie można tego uczynić jednak w przypadku głosów postaci. Jak w japońskiej wersji były znakomite, tak w Zachodniej są koszmarne. Większość brzmi tak samo, zwłaszcza w przypadku pozytywnych bohaterów. W zasadzie do na palcach jednej dłoni można policzyć dobrze podłożony „voice acting”. Najgorszy jest jednak narrator, którego charakterystyczna intonacja naśladuje  Dona LaFontaine’a, „zapowiadacza” (tzw. „previewman”) pojawiającego się w wielu trailerach filmowych. Ostatnią, największą wadą gry jest to, że pojawiła się ona jedynie na konsolę PSP. Trudno zrozumieć decyzję firmy, skoro mogła bez problemu wydać krążek również na Playstation 2, konsolę choć już nieco archaiczną, to wciąż jednak bardzo popularną i chętnie kupowaną, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych.

Aaron Welman

Ocena: 90%

0% 100%

Zalety: gratka dla miłośników serii „Final Fantasy” (zachowano ducha serii), bardzo interesujące połączenie RPG z bijatyką,  grafika, muzyka, tryby, szeroki wachlarz modyfikacji, masa smaczków.

Wady: fatalny „voice acting” w angielskiej wersji językowej, pseudofilozoficzna fabuła, niewidzialne ściany podczas robienia uników, początkowo niezbyt przyjazna do oswojenia mechanika walki, tylko na PSP.

Dla rodziców: Gra otrzymała klasyfikację PEGI 12+. Walki są bezkrwawe i dalekie od realizmu. Brak przeciwskazań.

„Dissidia: Final Fantasy”: gra akcji; producent: studio Square Enix; wydawca: Sony; platforma: PSP; cena: około 35 dolarów.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php