Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

15.05.2009
piątek

„Call of Juarez” – recenzja gry

15 maja 2009, piątek,

CZY TEGO KONIA MOŻNA ZEPSUĆ?

Jak każda szanująca się jednostka handlowa, tak i „Technopolis” (kantor wymiany myśli i wrażeń) od czasu do czasu przeprowadza remanent. Z takiego niedawnego „ogółu czynności rachunkowych zmierzających do sporządzenia szczegółowego spisu z natury składników majątkowych i źródeł ich pochodzenia” (Wikipedia) wynika niezbicie, iż w naszej działalności przeoczyliśmy co najmniej jedną interesującą pozycję, a mianowicie „Call of Juarez” z rodzimego Techlandu. Płytę czym prędzej wrzucamy do konsoli. Chwila to ostatnia, bo już niedługo oczy nasze cieszyć (oby) będzie druga część gry, „Więzy krwi”.

„Call of Juarez” potwierdza tezę dowiedzioną przed laty przez Karola Maya (Winnetou z Drezna) i Longina Jana Okonia (Tecumseh z Lublina), że mit Dzikiego Zachodu stał się już dobrem niejednego narodu. Mimo to trudno dociec, jak to konkretnie się stało, że jedna z bardziej obecnie popularnych gier osadzonych w realiach Dzikiego Zachodu powstała właśnie w ojczyźnie małego rycerza, dzięcieliny i buraka pastewnego? Jak doszło to tego, że od chwili premiery „Call of Juarez” minęły dwa lata, a tytuł ten wciąż nie ma silnej, bezpośredniej konkurencji (oparte na silniku z GTA4 „Red Dead Redemption” z Rockstar Games wciąż istnieje tylko w sferze zapowiedzi)? Niezbadane są ścieżki wolnego rynku, co Techland znakomicie wykorzystał, przecierając własną.

Screen z gry Call of Juarez
Screen z gry Call of Juarez

Żeby była jasność: Ameryka nie została ponownie odkryta. Twórcy „CoJa” żonglowali westernowymi motywami czyniąc to sprawnie, ale bez przesadnej finezji (vide operetkowe aktorstwo i raczej nieuzasadnione lub spóźnione psychologiczne wolty czarnych charakterów). Wątki głównych bohaterów gry splatają się wszakże zgrabnie, nie bez poczucia humoru oraz obowiązkowych od czasów Peckinpaha moralnych dwuznaczności (bohaterowie to bardziej walczący niż tańczący z wilkami). Przede wszystkim zaś uwodzi prosty, ale nośny pomysł spoglądania na świat przedstawiony dwiema parami oczu na przemian: raz z perspektywy ściganego – niesłusznie posądzonego o morderstwo młodocianego Billy’ego, a innym razem ścigającego go szemranego pastora Raya – recytującego fanatyczne mantry o winie, odkupieniu i ogniu piekielnym.

 

W wyniku tych manipulacji materiałem genetycznym gatunku powstało coś na dalekie i uproszczone podobieństwo „Pata Garreta i Billy’ego the Kida”. Tego pozytywnego wrażenia tego nie burzy nawet fakt, że całość ujęto pasującą jak pięść do nosa fabularną klamrą o złocie zagubionego azteckiego miasta Juarez. Wiele w tym psychologizującym spaghetti westernie swojskiego grochu z kapustą, ale całość ma zaskakująco interesujący smak.

Screen z gry Call of Juarez
Screen z gry Call of Juarez

Bohaterom przychodzi przemierzać krajobrazy spieczone słońcem, szerokie, z oddechem, i przypominające te, które prawdopodobnie stanowiły inspirację dla twórców znad (szeroko rozumianej) Wisły. Gdyby tylko modele i fizyka rzeczywistości stały na nieco wyższym poziomie (kto nie wie, o czym mowa, niech spróbuje zepsuć konia), trudno by było uwierzyć, że gra miała premierę dawno temu na (Dzikim) Zachodzie – w wersji pecetowej jeszcze w 2006 roku. O antycznym charakterze gry nie daje także (niestety) zapomnieć niska inteligencja odrażających, brudnych i złych przeciwników naszych bohaterów, którzy – gdyby istnieli naprawdę – musieliby zostać wciągnięci na listę zagrożonych gatunków, bo tak bardzo są przewidywalni, a przez to bezbronni. Ale za to królika ustrzelić niełatwo.

Screen z gry Call of Juarez
Screen z gry Call of Juarez

Ogromnym plusem dodatnim jest stopień zróżnicowania rozgrywki (gonitwy konne, pojedynki, polowania, podchody). Plusem ujemnym – wplecione w tę niebanalnie urozmaiconą konwencję efpeesa elementy zręcznościowe jakby żywcem wzięte z szesnastobitowego Donkey Konga. Irytują one w stopniu tak wielkim, jak głęboka jest mądrość wielkiego Manitou. Niejeden gracz skazany np. na mozolną wspinaczkę na szczyty absurdu (czytaj: obowiązkową wyprawę na wyrastającą z jeziora wielką górę) zawyje z rozpaczy niczym ranny kojot. Analogicznie, najmocniejsza strona „CoJa”, czyli dwuwątkowość snutej przez 15 epizodów opowieści, jest zarazem pośrednią przyczyną jej największej słabości. O ile bowiem wcielanie się w krewkiego pastora, który nie dość skutecznie wyparł wspomnienie własnej zabójczej (dosłownie) przeszłości, jest źródłem perwersyjnej przyjemności (pancerny pastor strzela dużo i celnie), o tyle udawanie ubogiego w cechy osobnicze i raczej słabowitego Billy’ego zwyczajnie nuży, potwierdzając stare kowbojskie przysłowie, że dobry bohater to zły bohater.

Screen z gry Call of Juarez
Screen z gry Call of Juarez

Kończymy tę krótką inwentaryzację refleksją, że niedoskonały, często drażniący, ale nie pozbawiony uroku pierwszy „Call of Juarez” wzbudził apetyt na dokładkę. Zalety zachowują ważność, wady składamy na karb liczących dobrych parę lat technologii oraz pionierski charakter tytułu. Czekamy na więcej.

Karol Jałochowski

Ocena: 70%
 

0% 100%

Zalety: Atmosfera. Krajobrazy. Ponury Ray. Polowanie na króliki. Pogoń za dyliżansem.

Wady: Niedostatki silnika graficznego. Bezbarwny Billy. Irytujące elementy zręcznościowe. Bardzo dziwny koń.

Dla rodzicówOd piętnastego roku życia. Dawka przemocy większa niż w „Siedmiu wspaniałych”, mniejsza niż w „Bez przebaczenia”.

Call of Juarez: platforma: Xbox 360; gatunek: FPS; producent i wydawca: Techland. Do kupienia za garść dolarów (około 45 PLN).
 

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 5

Dodaj komentarz »
  1. Uważam, że wspinaczka była fantastyczna! Widok ze skał, wrażenie wysokości i ostrożność przy ruchach to dla mnie jedne z najlepszych scen w tej grze (przynajmniej w wersji PC), a jednocześnie unikalna sprawa w grach w ogóle. Ja akurat przypomiałem sobie nie Donkey Konga, ale waljiskie góry Snowdonia, gdzie miałem pietra jak nigdy w Tatarch, kiedy trzeba było przekraczać skalne rozpadliny.
    Cały ten otwarty poziom (włącznie z polowaniem na króliki, racja 😉 to była piękna niespodzianka po dużo bardziej typowych strzelaninach i podchodach. Na tyle piękna, że jestem niemal pewien, że podobnej nie będzie w CoJ 2. Bo co by powiedzieli recenzenci, na takiego nudnego, słabowitego i zwyczajnego bohatera, który z rzadka strzela. Teraz pancernych pastorów będzie razy 2. A wrogów do wystrzelania razy…

  2. „Niedostatki silnika graficznego”? I tak właśnie wygląda recenzowanie gry trzy lata po jej premierze… Przecież CoJ został wydany w roku, kiedy światło dzienne ujrzał Oblivion, a rok przed Crysisem! W grę grałem w 2007 i byłem absolutnie zachwycony grafiką.
    Nie przypominam też sobie, żeby gra Billym mnie nudziła – to zupełnie inny typ bohatera, niż pastor! Kto powiedział, że wszyscy protagoniści gier komputerowych muszą być nadludźmi?

  3. Proszę jeszcze rzucić okiem na tekst zasadniczy. Owe „niedostatki” = „współczesne silniki” – „wiekowy juz nieco silnik coja”. A nuda – rzecz jakże względna.

  4. A tu recenzja Call of Juarez: Więzy krwi. Wideorecenzja, przepraszam: http://www.gamezilla.pl/content/wideorecenzja-call-of-juarez-wiezy-krwi – większość mankamentów jedynki poprawiona. 8/10, niezła ocena.

  5. Call of Juarez dobra gra kupiłem w cd-action za marne 15 zł.Pierwsza misja jest fajna!

css.php