Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

2.12.2008
wtorek

„War Leaders: Clash of Nations” – recenzja gry

2 grudnia 2008, wtorek,

BITWA O GLOBUS

„War Leaders: Clash of Nations” to jeden z tych programów, które usiłują naśladować szwajcarski scyzoryk – wielofunkcyjne narzędzie, mające zadowolić miłośników wielu różnych gatunków. Za precedens i przykład do naśladowania posłużyła twórcom znakomita seria „Total War”.
 
W założeniu „War Leaders” to połączenie wielkiej strategii, rozgrywanej na globalnej mapie (dosłownie, bo mamy do dyspozycji całą kulę ziemską) z wojennym RTS-em. Tematem gry jest druga wojna światowa wraz z „przyległościami” – ramy czasowe wyznaczają lata 1939 – 1950.

Tytułowi War Leaders to siedmiu przywódców najważniejszych światowych potęg: Niemiec, Włoch, Japonii, Wielkiej Brytanii, USA, ZSRR i Francji. Wszystkie frakcje są grywalne i – w zależności od tego, jaki stopień „wierności historycznej” wybierzemy – związane (lub nie) sojuszami odpowiadającymi sytuacji politycznej z roku 1939.

Poziom strategiczny ( zdaniem recenzenta znacznie ciekawszy i lepiej wykonany od poziomu taktycznego) oferuje możliwości działania znane z każdej podobnej gry. Graficznie przypomina on połączenie rozwiązań, które widzieliśmy w seriach „Empire Earth” i „Europa Universalis” – to kula ziemska, podzielona na wiele regionów. Twórcy programu podeszli do geografii równie swobodnie jak do kwestii historycznych. Możemy tu zawierać i zrywać sojusze, żądać od słabszych zgody na przemarsz wojsk lub nawet oddanie prowincji, podpisywać umowy handlowe czy wymieniać się z sojusznikami technologią.


Screen z gry War Leaders: Clash of Nations
 
Wynalazki, tradycyjnie, opracowujemy sami, otrzymujemy od zaprzyjaźnionych mocarstw lub wykradamy z pomocą szpiegów. Drzewo technologii, choć niezbyt rozłożyste, oferuje nam wiele odkryć z zupełnie różnych bajek – od ubrań maskujących, poprzez silniki odrzutowe, technologię V1 i V2, aż po bombę atomową. Środki na badania, produkcję uzbrojenia i utrzymanie armii pozyskujemy z podatków lub podbojów.


Screen z gry War Leaders: Clash of Nations
 
No i wreszcie sama wojna, prowadzona, jako się rzekło, na dwóch poziomach. Mapa strategiczna podzielona jest na prowincje, kontrolowane przez uczestników gry i mniejsze, niegrywalne państwa.  Tu wszystkie armie i floty możemy przemieszczać o jedno pole podczas jednej tury. Jeśli na atakowanym przez nas terenie znajdują się jednostki wrogiego państwa (choćby jeden samolot i jedna ciężarówka) – dochodzi do bitwy, którą możemy rozstrzygnąć automatycznie lub przejąć dowodzenie w trybie RTS. Twórcy obiecywali tu niezwykłe wrażenia i trzeba przyznać, że słowa – w pewnym sensie – dotrzymali.
 
Po pierwsze, mapy taktyczne i występujące na nich jednostki są tragicznie brzydkie, zupełnie jakby graficy dewelopera zdawali sobie sprawę, że i tak mało kto będzie chciał oglądać efekty ich pracy. Moim zdaniem pierwsza odsłona „Blitzkriega” wyglądała o niebo lepiej.


Screen z gry War Leaders: Clash of Nations
 
Rzeczywista liczba jednostek jest pokazywana symbolicznie – jeśli ktoś liczy, że zobaczy w walce 20 tys. żołnierzy piechoty (lub choćby nawet i 200), ten srogo się zawiedzie. Rozumiem, że wygenerowanie takich mas wojska sprawiłoby nie lada kłopot programistom, i zapewne rzadko który PC poradziłby sobie z obróbką graficzną takiej masy, ale dlaczego te symbolicznie oddane 20 tys. żołnierzy potrafi się zmieścić w jednym bunkrze?
 
Znajdziemy tu kilka rozwiązań znanych z rasowych RTS-ów, m.in. obracanie jednostek, okopywanie, minowanie i rozminowywanie terenu, wsparcie lotnicze i artyleryjskie, zajmowanie budynków, ale jakość grafiki i niewygodne sterowanie psują efekt. Do tego jeszcze czasem dźwięk i wygląd map nijak się mają do rozgrywających się bitew – francuscy oficerowie ryczą na swoich podwładnych po angielsku, a japońskie miasta, jak widać na załączonym obrazku, wyglądają kubek w kubek jak np. Antwerpia, tylko domy – na modłę azjatycką – mają okna wyłącznie od frontu…


Screen z gry War Leaders: Clash of Nations

Szczerze zatem radzę zapomnieć o trybie RTS i skoncentrować się na strategii. Tu już jest znacznie weselej i, przede wszystkim, żwawiej. Zastosowany model rozgrywki jest oderwany w zupełności od jakiejkolwiek zgodności historycznej, co przynosi zaskakująco zabawne efekty. Wolność działania mamy tu rzeczywiście niczym nieograniczoną. Przykładem niech będzie wielkie zwycięstwo, do którego poprowadziłem nieustraszonych francuskich żołnierzy (wychodząc z niesłusznego założenia, że Anglikami to każdy by wygrał…).
 
Wybrane przeze mnie mocarstwo wypowiedziało wojnę państwom Osi już 1 września, co oczywiście nie miało nic wspólnego z atakiem Hitlera na Polskę (na co?! –  zapytałby gracz z zachodniej Europy). Pomny niechlubnych doświadczeń z linią Maginota (na marginesie – na mapie żadnych fortyfikacji nie było) po dokonaniu niezbędnej rozbudowy sił zbrojnych poprowadziłem w czerwcu 1940 roku swoje dywizje do błyskawicznego ataku na Niemcy (Polska wciąż nieatakowana).


Screen z gry War Leaders: Clash of Nations

Współpracując z Brytyjczykami w ciągu zaledwie kilkunastu tur zająłem niemal całe terytorium Rzeszy i wykończyłbym ją niechybnie, ale program odmówił… kolaboracji. Próba wprowadzenia całych moich sił zbrojnych do ostatniej niemieckiej prowincji kończyła się każdorazowo powrotem do systemu. Czyżby nie przewidziano możliwości odniesienia zwycięstwa przez inną frakcję niż Niemcy?
 
Zmuszony twardą informatyczną koniecznością zawarłem rozejm na dwadzieścia tur, by w tym czasie zająć się coraz bardziej agresywnym Mussolinim. Włoskie dywizje okazały się przeciwnikiem nieporównanie twardszym niż Niemcy – na obu frontach, europejskim i afrykańskim musiałem mocno się nagimnastykować, by przegonić potomków Romulusa i Remusa.


Screen z gry War Leaders: Clash of Nations

A kiedy już miałem rozwiązane ręce, po dwudziestu przepisowych turach, powróciłem do spraw niemieckich. We wrześniu 1940 roku na froncie zachodnim było już – by tak rzec – pozamiatane, a do odniesienia całkowitego zwycięstwa pozostało tylko pokonanie Japonii. Kontakt bojowy z wojskami cesarskimi nawiązałem w… Kazachstanie.

Potem okrężną drogą, przez francuską Ukrainę, francuską Białoruś (tak, tak, nic mi się nie pomyliło, prowincja zdobyta automatycznie przechodzi w „War Leaders” na własność zwycięzcy), amerykańską Moskwę i Syberię dotarłem do Chin, skąd przeprowadziłem desant na wyspy japońskie i 22 sierpnia 1941 definitywnie zakończyłem największy konflikt zbrojny w dziejach.


Screen z gry War Leaders: Clash of Nations
 
Po drodze nie obyło się oczywiście bez mniejszych lub większych przygód – Polacy nie bardzo chcieli przepuścić moje wojska przez swoje terytorium, dopiero oddanie im Śląska (takiej niemieckiej prowincji leżącej pomiędzy Tatrami a Bałtykiem…) nieco ich udobruchało. Na marginesie, polscy gracze nie mają co się obrażać – twórcy „War Leaders” wrzucili do jednego worka Litwinów, Łotyszy i Estończyków, każąc im występować pod jedną flagą jako „Państwa Bałtyckie”.

Doświadczony strateg zauważy z pewnością, że tak długa kampania powinna być logistycznym koszmarem. Owszem,  zdarzały się kłopoty. Raz chciałem powiększyć swoje zasoby ropy naftowej i wysłałem w tym celu dyplomatów do Arabii Saudyjskiej. Odpowiedź tamtejszego rządu, iż nie dysponuje on najmniejszą nawet ilością surowca bardzo mnie zdziwiła.


Screen z gry War Leaders: Clash of Nations
 
No dobrze, czytelnik z pewnością się zorientował , że trochę sobie dworuję z twórców programu, ale tak naprawdę bawiłem się całkiem nieźle. Gra jest znacznie prostsza od wspomnianej już „Europy Universalis” czy „Hearts of Iron” (dobra, wiem – każda gra jest prostsza od „EU”) i, w konsekwencji, dużo szybsza. Taki, z pewnością, był pomysł na „War Leaders”. Jak widać, danie graczom (i programowi) całkowitej wolności w kreowaniu wirtualnych dziejów może przynieść zaskakujące i zabawne rezultaty.


Screen z gry War Leaders: Clash of Nations

Nie jest to raczej tytuł dla wytrawnych strategów, potrafiących godzinami ślęczeć nad statystykami i z ołówkiem w ręku planować działania na wiele tur naprzód, ani militarnych maniaków, z których każdy wie, ile kół napędowych miał Panzerkampfwagen II.

Nie powiódł się pomysł uczynienia z programu działającej hybrydy gry strategicznej i taktycznej, bo powieść się nie mógł – w naturze takie zjawiska po prostu nie występują. Ale jeśli macie ochotę na krótką i nieskomplikowaną komputerową wojenkę, to „War Leaders” nadaje się doskonale.
 

Jan M. Długosz
 

Ocena: 3,8/6

 
Zalety: Szybka rozgrywka, łatwe sterowanie, projekt mapy strategicznej, absolutna wolność działania
Wady: Tryb RTS, kłopoty ze stabilnością programu
 

Dla rodziców: „War Leaders: Clash of Nations” została zakwalifikowana jako gra dla starszych nastolatków (PEGI 16+), zapewne dlatego, że znajdziemy tam graficzne symbole związane z nazizmem. Żadnych innych niebezpiecznych treści w programie nie znalazłem.
 

Wymagania sprzętowe gry War Leaders: Clash of Nations: Procesor Pentium IV 2.4 GHz, karta graficzna z 128 MB pamięci, 512 MB RAM.
 

„War Leaders: Clash of Nations”, gra strategiczna, w polskiej wersji językowej, od lat 16 (PEGI 16+). Cena: 99,90 zł. Dystrybutor: CD Projekt
 

 

Zobacz trailer gry:

 

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop
css.php