Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą Technopolis - O grach z kulturą

24.10.2008
piątek

„Mercenaries 2: World in Flames” – recenzja gry

24 października 2008, piątek,

ŚLEDŹ W WENEZUELI

Pecetowa wersja „Mercenaries 2: World in Flames” jest dowodem na to, że nawet najlepszy produkt można zepsuć brakiem dbałości o szczegóły.

Obie gry z serii Mercenaries powstały w studiu Pandemic, znanym wcześniej przede wszystkim z „Full Spectrum Warrior”, treningowego programu komputerowego, stworzonego na zamówienie amerykańskiej armii oraz dwóch odsłon sieciowej strzelaniny „Star Wars Battlefront”. Już pierwsza część – „Mercenaries: Playground of Destruction” (2005), wydana na konsole PS2 i Xbox, wzbudziła polityczne kontrowersje – ponieważ akcja toczyła się w Korei Północnej, rozpowszechniania programu zakazała Korea Południowa, starająca się unikać wszelkich zatargów z komunistycznym sąsiadem.

Tym razem najemnicy pojawili się w Wenezueli, i oczywiście nożyce musiały się odezwać – nie dość, że tamtejszy rząd zaprotestował przeciw ukazywaniu kraju w niekorzystnym świetle, to jeszcze oskarżył studio Pandemic o współdziałanie w przygotowywaniu opinii publicznej na mającą nastąpić amerykańską inwazję. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, deweloper poczuł się zmuszony do zamieszczenia informacji, że „Mercenaries 2: World in Flames” nie powstał ani z inspiracji Departamentu Obrony, ani Centralnej Agencji Wywiadowczej.


Screen z gry Mercenaries 2: World in Flames

Wróćmy jednak do znanego nam z pierwszej części Mattiasa Nilssona i jego zabójczych przyjaciół. Wenezuelski bogacz z ambicjami politycznymi Ramon Solano (w niczym nie przypominający ludowego trybuna – więc tym trudniej zrozumieć irytację pana Hugo Cháveza) wynajmuje Mattiasa, by ten uwolnił generała Carmonę, aresztowanego za próbę zorganizowania przewrotu wojskowego.

Szwedzki najemnik wykonuje zadanie (my w tym czasie zapoznajemy się z interfejsem gry), jednak Solano dochodzi do błednego wniosku, że zabicie Mattiasa wyjdzie taniej niż płacenie mu za kontrakt. To może jeszcze uszłoby mu płazem, ale żołnierze generała Carmony nie dość, że nie zdołali zlikwidować najemnika, to jeszcze postrzelili go tak nieszczęśliwie, że urażona duma Nilssona i niemożność korzystania z krzesła nie pozwoli mu spocząć, dopóki Solano nie spłaci wszystkich swoich długów.


Screen z gry Mercenaries 2: World in Flames

Czyli taka sobie awanturnicza fabuła, jak z przeciętnego amerykańskiego filmu. Gdyby „Mercenaries 2: World in Flames” było zwykłym shooterem z wąskimi, liniowymi poziomami, nie zrobiłab na mnie najmniejszego wrażenia. Jednak „Mercenaries” nie jest taką grą. Tu akcja rozgrywa się w ogromnym, wirtualnym Caracas (z dżunglowo-górsko-morskimi przyległościami), po którym możemy przemieszczać się zupełnie swobodnie, wykonując zadania w dowolnej kolejności.

Polityczna sytuacja w komputerowej Wenezueli po zamachu stanu Ramona Solany jest dość skomplikowana. Na początku rozgrywki pojawiają się trzy zwalczające się nawzajem frakcje – VZ, oddziały armii lojalne wobec Solany, PLAV, czyli maoistowscy partyzanci Ludowego Frontu Wyzwolenia Wenezueli i najemnicy Universal Petroleum, amerykańskiego koncernu paliwowego, którego akcjonariusze są zaniepokojeni zapowiadaną nacjonalizacją złóż ropy naftowej. I to tylko na początku, bo później pojawią się międzynarodowe siły Allied Nations, Chińska Armia Ludowa i jamajscy piraci.


Screen z gry Mercenaries 2: World in Flames

Mattias i koledzy są neutralni wobec frakcji (wszystkich z wyjątkiem żołnierzy Solany), mogą przyjmować kontrakty od każdej ze stron konfliktu. Co oznacza w tym przypadku słowo „kontrakt”? No cóż – wysadzanie budynków, likwidację przywódców, niszczenie pojazdów i infrastruktury wrogich frakcji, zabijanie żołnierzy i partyzantów… Wszystko to oczywiście z użyciem wielu typów broni i materiałów wybuchowych, ale arsenał zawiera również rzeczy dużo większego kalibru niż karabiny automatyczne i wyrzutnie granatów.

Śmigłowiec szturmowy dostarczony bezpośrednio na pole walki? Bardzo proszę. Czołg? To tylko kwestia ceny. Nawała artyleryjska, precyzyjne uderzenie z powietrza, a nawet (pod koniec gry) taktyczna broń atomowa – wszystko w myśl zasady: mówisz i masz.


Screen z gry Mercenaries 2: World in Flames

Co więcej, rozległe przestrzenie (to już nie poziomy, a jedna, ogromna i zintegrowana plansza, po której, jak napisałem wyżej, przemieszczamy się zupełnie swobodnie) możemy przemierzać za pomocą wszystkich pojazdów, jakie napotkamy w czasie rozgrywki, czyli motocykli, samochodów, ciężarówek, wojskowych transporterów, czołgów, śmigłowców, łodzi motorowych, a w jednym przypadku… różowego skutera.

Wystarczy, że je dla siebie zdobędziemy, metodą znaną z GTA – zatrzymujemy pojazd, wyciągamy za kołnierz kierowcę (jeśli jest uzbrojony, sprawa trochę się komplikuje). Dociekliwy czytelnik może zapytać, jak zatrzymać lecący helikopter? Zatrzymać rzeczywiście się nie da, ale Mattias wyposażony w specjalny hak potrafi dostać się na jego pokład i wystawić pechowego pilota za drzwi kabiny…


Screen z gry Mercenaries 2: World in Flames

To jednak nie uzbrojenie ani ilość dostępnych pojazdów najbardziej imponuje w „Mercenaries 2”, lecz absolutna wolność uczynienia (niemal) wszystkiego, co tylko przyjdzie nam do głowy. Oczywiście, aby popchnąć historię, musimy przejść przez kolejne punkty węzłowe scenariusza, ale pomiędzy nimi możemy dowolnie eksplorować środowisko gry, strzelać, walczyć i wysadzać, pojechać lub polecieć gdzie tylko nam się podoba.

Z tym, że podejmowane przez nas działania nie pozostają bez wpływu na dalszą rozgrywkę – jeśli, na przykład, nieostrożnie wysadzimy most, po którym właśnie przejechaliśmy, to w drodze powrotnej czeka nas długa wycieczka wpław; zaatakowanie, nawet przypadkowe, przedstawiciela którejś z frakcji spowoduje konieczność walczenia z każdym następnym napotkanym jej członkiem.


Screen z gry Mercenaries 2: World in Flames

Choć fabuła dotyczy tak naprawdę spraw śmiertelnie poważnych (i rozumiem pewne przesłanki, z których to powodu rząd Wenezueli wystąpił z protestem), nikt na szczęście nie usiłuje nas przekonać, że bierzemy tu udział w ratowaniu świata. Występująca w grze przemoc i odtworzone w niej środowisko są tak naprawdę komiksowe i zupełnie odrealnione, a cała ta historia mogłaby bez żadnej dla siebie szkody toczyć się gdziekolwiek. W tym przypadku „Wenezuela” oznacza tylko „gdzieś w Ameryce Południowej, gdzie jest ropa i morze”.

Świat „Mercenaries 2” wygląda niesamowicie – gra napędzana jest silnikiem Havoc 5,5, który świetnie radzi sobie zarówno z wielkimi przestrzeniami, światłem, odblaskami i cieniami, efektownymi wybuchami i zmianami zniszczalnego środowiska. Wielkim plusem programu jest jakość dźwięku – odgłosy broni, silników pojazdów oraz klimatyczny soundtrack.

„Mercenaries 2: World in Flames” byłaby ideałem, gdyby nie dwie, niezwykle irytujące wady. Po pierwsze, program obarczony jest horrendalną wręcz ilością błędów. Zanim producent udostępnił pierwszą łatę, jednym z najczęściej występujących problemów był brak możliwości zapisania stanu gry, ale tylko na „wybranych” komputerach. Tych mianowicie, których użytkownicy stworzyli pod Windowsem profil… dłuższy niż osiem znaków!


Screen z gry Mercenaries 2: World in Flames

W trakcie rozgrywki co rusz napotykamy błędy grafiki – na ulicach wirtualnego Caracas zdarzyło mi się zobaczyć elegancką kobietę, która topiła się w betonowym chodniku, a na morzu łódź latającą – nie samolot z kadłubem umożliwiającym lądowanie na wodzie, tylko uzbrojony ścigacz, fruwający sobie wesoło nad powierzchnią morza.

To samo można powiedzieć o skryptach AI przeciwników i NPC-ów, którzy w większości zachowują się tak, jakby chcieli popełnić samobójstwo – ci pierwsi spadają z wież, strzelają z broni automatycznej do czołgów, atakują bez ładu i składu, pojawiają się wciąż w tych samych miejscach, a już szczyt osiągnęła załoga czołgu, która na moich oczach utopiła swój pojazd w morzu. Ci drudzy – szczególnie przechodnie, uciekają przed nami z krzykiem wprost pod koła, a kierowcy nie potrafią ominąć pozostawionego na całkiem szerokiej ulicy samochodu. Ale grunt, że trąbią!


Screen z gry Mercenaries 2: World in Flames

Rzecz druga (pozornie drobiazg, ale jakże znamienny) to fatalna i nader skromna instrukcja. „Mercenaries 2” jest tytułem z dość skomplikowanym gameplayem, który może sprawić kłopot szczególnie na początku rozgrywki. Oczywiście, weterani nie będą mieli problemu ze sterowaniem i rozlicznymi funkcjami interfejsu, ale dotyczy to tylko tych, którzy zapoznali się z konsolowymi wersjami pierwszej części „Mercenaries”. A, jak rozumiem, to nie do nich skierowana jest pecetowa konwersja „Mercenaries 2”. Na szczęście na stronie producenta dostępny jest pełen poradnik.

Kolejne patche poprawią zapewne najbardziej uciążliwe błędy, ale wielka szkoda, że programiści Pandemic nie dopracowali wszelkich szczegółów tak doskonałej gry, jaką z pewnością jest „Mercenaries 2: World in Flames”.

Jan M. Długosz

Ocena: 4/6

Zalety: Prawie wszystkie…
Wady: Błędy programu, błędy grafiki, instrukcja.

Dla rodziców: Program przeznaczony jest dla graczy powyżej 16 roku życia (PEGI 16+). W tym przypadku uważam, że ograniczenie zostało nadane z pewną przesadą (przemoc w grze, choć wszechobecna, nie ma jednak, jak i cały program, charakteru realistycznego) ale rodzicom nastolatków młodszych niż czternastoletni jednak bym odradzał.

Wymagania sprzętowe gry Mercenaries 2: World in Flames: ProcesorCore 2 Duo 2.66 GHz, 2 GB pamięci RAM, karta grafiki z 512 MB (GeForce 8800 lub lepsza), 10 GB wolnej przestzreni na dysku twardym.

Mercenaries 2: World in Flames, gra akcji (TPP), od lat szesnastu (PEGI 16+), w angielskiej wersji językowej. Cena: 138 zł. Dystrybutor: Electronic Arts.

Zobacz trailer gry:

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 1

Dodaj komentarz »
css.php